Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi krasu z wioski Golanka. Mam przejechane 23890.85 kilometrów w tym 1779.10 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.07 km/h i jest mi z tym dobrze.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy krasu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
96.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura min:
Temperatura max:
Podjazdy:1580 m
Kalorie: kcal
Rower:K r o s s

Dzień 9 – Bonus słoweńsko-włoski.

Piątek, 15 sierpnia 2014 · dodano: 18.01.2015 | Komentarze 0

Pierwszy pociąg odjeżdża jeszcze przed 5, także długo nie pospałem. Szybki zakup biletu w automacie i pakuję się do podstawionego pociągu. Trochę ciężko zapakować taki zestaw do pociągu ale jakoś daję rade. Sprawnie dojeżdżamy do Villach, tam mam mieć przesiadkę do Wiednia na stacje Meidling, bo główny dworzec jest w remoncie. Sprawdzam pociągi i już zaraz podjeżdża piękny szybki pociąg. Rozglądam się za przedziałem dla rowerów ale nie widzę. Pytam konduktora gdzie jest przedział dla rowerów. I tu szczęka mi opada. Okazuje się że ten pociąg nie zabiera rowerów a następny zabierający rowery jest jutro rano… Bo jest tylko jeden pociąg z rana który zabiera rowery i trzeba wykupić wcześniej miejscówkę na rower. No to jestem w kropce. Bilet na dziś kupiony za grube eurasy (kolej w Austri jest bardzo droga, za bilet z Lienz do Wiednia zapłaciłem ponad 70 euro), a tu nie pojadę. W okienku kasy dopytuję się o wszystko. Okazuje się że jest popołudniu pociąg co zabiera rowery ale na inny dworzec do Wiednia. Tylko że on będzie we Wiedniu całkiem wieczorem co jest dla mnie bez sensu. Nie zamierzam przecież spać w hotelu. Ani to podjechać dziś kilka stacji bo bilet i tak kupiony, ani to czekać na pociąg do jutra. Studiuje mapę i oto jest pomysł! Kupuję miejscówkę na rower na jutrzejszy poranny pociąg i jadę za miasto.
W porannym pociągu © Krasu

Z rana centrum Villach jest opustoszałe © Krasu

Mam problem ze znalezieniem odpowiedniej wylotówki, ale z pomocą miejscowych jakoś się udaje. Niestety wszystkie sklepy są pozamykane bo dziś święto, a ja kiepsko stoję z prowiantem. Postanowiłem spróbować się z jeszcze jedną przełęczą i pojechać do Słowenii. Gdy już wyjechałem z miasta znalazłem świetną miejscówkę na śniadanko, na ławeczkach koło kapliczki, do słoneczka. Aż nie chciało się jechać dalej, ale przełęcz czeka. I to nie byle jaka, może nie jakoś strasznie wysoka bo tylko 1073m n.p.m. za to nadrabia nachyleniem. Stoją nawet znaki aby zredukować bieg w aucie na jedynkę. Zapowiada się ciekawie. I jest! To był zdecydowanie najbardziej stromy podjazd jaki w życiu jechałem. W nogach czułem piekło, jakby mi wszystkie mięśnie przypalali na ogniu. Ale nie, nie będę przecież prowadzić, nie od tego mam rower. Co kilka metrów staję. Ciężko jest ruszyć, czasami wręcz ściąga mnie w dół. W końcu jest, widzę tablicę z nazwą przełęczy, co zwiastuje koniec mordęgi. Na przełęczy jest muzeum wojskowe, jakieś bunkry z czasów wojny. Niestety nie mam na zwiedzanie czasu i jadę dalej. Wita mnie Słowenia. Zjeżdżam do doliny i skręcam w kierunku Włoch. Tak, właśnie jadę do Włoch! Po drodze widzę kierunkowskaz na „Planicę”. Wąska dróżka prowadząca w głąb doliny. Czy to możliwe żeby to była ta Planica słynna z mamucich skoczni ? No nic, trzeba to koniecznie sprawdzić. Odbijam w dolinę i po kilku kilometrach dojeżdżam pod skocznie. Tam nie ma nic, żadnych sklepów, hoteli, skrzyżowań. No po prostu nic, tylko jeden sklepik z pamiątkami i piękne skocznie. Na jednej z nich trwa jakiś trening. Największa jest w przebudowie. Rozkładam kuchenkę gazową i gotuję obiad w Planicy pod skocznią :D

Pogoda trochę się poprawia © Krasu

Stromy podjazd na przełęcz © Krasu

Kolejna zdobyta przełęcz © Krasu

Slovenija, tutaj mnie jeszcze nie było © Krasu

U nas siano się kopiło, tutaj wieszają pod dachem na przewiewie © Krasu

Kompleks skoczni narciarskich w Planicy © Krasu

Wracam do głównej drogi i kontynuuję podróż na zachód. Bardzo szybko dojeżdżam do granicy. Tak udało się, zajechałem rowerem do Włoch! Po przekroczeniu granicy jakby inna rzeczywistość. Budynki i domostwa w takich sielankowych kolorach. Takie opustoszałe wioski w górach. Jakby czas się tutaj zatrzymał. A z drugiej strony bardzo dobre ścieżki rowerowe i przykład kunsztu inżynierów, którzy w tak trudnym terenie przeprowadzili autostradę i linię kolejową. Dojeżdżam do włoskiego miasteczka Tarvisio, trasa rowerowa wiedzie nad miastem, całe miasto zbudowane jakby na stoku góry. Nagle z nieba leje się strumieniami, ulewa jak nie wiem co. Chowam się pod krzakami ale niewiele to daje. Jak szybko przyszła, tak szybko i odeszła. Kręcę się chwile po mieście. Trafiam akurat na jakiś festyn. Pełno kramów z chałupniczymi wyrobami, tradycyjne jedzenie, po prostu znowu sielanka. Czuć jakiś taki fajny klimat, jest dopiero po południu a wszyscy zrelaksowani, śmiejący się, cieszący życiem. Pięknie.

Buongiorno Italia © Krasu

Okiennica z serduchem © Krasu

Infrastruktura we Włoszech © Krasu

Tarvisio… © Krasu

….wita mnie ulewą © Krasu

Ciekawe czy by się zamienili rowerami zemną ? © Krasu

Oj zjadłby takiego chleba © Krasu

Domowe robótki © Krasu

Jakoś tak przyjemnie w tych Włoszech, jak w domu. Ale niestety czas nagli. Nie mogę się spóźnić na poranny pociąg do Wiednia. Odnajduję ścieżkę rowerową prowadzącą powrotem do Villach, tym razem bezpośrednio do Austrii. Po drodze spotykam Antonio, który jedzie ze swoich rodzinnych stron do Polski, a konkretnie do Auschwitz. Chociaż Antonio nie zna chyba ani jednego słowa po angielsku, to na migi się jakoś dogadujemy. Jedziemy razem aż do granicy. Tam łapie nas znowu ulewa. Chwile czekamy ale Antonio stwierdza, że jedzie bo musi jeszcze znaleźć jakiś hostel w Villach. Ja postanawiam przeczekać deszcz. Gdy trochę odpuściło jadę dalej. Niestety potem znowu ulewa. Już mi wszystko jedno i tak jestem przemoczony. Jadę w deszczu na stację kolejową w Villach. Tam upatrzyłem sobie wcześniej fajną miejscówkę, w oddzielonej poczekalni. Suszę rzeczy i czekam na poranny pociąg. Gdy wieczorem rozkładają się do spania inni podróżni, ja robie to samo. Karimata i śpiwór na ziemię i miejscówka jak w hotelu. Oprócz mnie nocuję tutaj pewnie z kilkanaście osób z plecakami i śpiworami. Jedni przychodzą, inni odchodzą. Coś cały czas się dzieje.

Antonio jedzie do Auschwitz © Krasu

Dzień 8 - "D-day", Dzień 10 - Home, sweet home.


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa ikiem
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]