Info
Ten blog rowerowy prowadzi krasu z wioski Golanka. Mam przejechane 23890.85 kilometrów w tym 1779.10 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.07 km/h i jest mi z tym dobrze.Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2016, Grudzień4 - 2
- 2016, Listopad1 - 0
- 2016, Październik1 - 0
- 2016, Wrzesień1 - 0
- 2016, Sierpień1 - 0
- 2016, Lipiec4 - 0
- 2016, Maj3 - 0
- 2016, Kwiecień1 - 0
- 2016, Marzec5 - 0
- 2016, Luty2 - 0
- 2016, Styczeń3 - 0
- 2015, Grudzień2 - 0
- 2015, Listopad3 - 0
- 2015, Październik4 - 0
- 2015, Wrzesień3 - 0
- 2015, Sierpień5 - 0
- 2015, Lipiec3 - 0
- 2015, Czerwiec3 - 0
- 2015, Maj3 - 0
- 2015, Kwiecień5 - 0
- 2015, Marzec6 - 1
- 2015, Luty1 - 0
- 2015, Styczeń3 - 0
- 2014, Grudzień4 - 1
- 2014, Listopad3 - 4
- 2014, Październik5 - 3
- 2014, Wrzesień4 - 0
- 2014, Sierpień17 - 10
- 2014, Lipiec2 - 0
- 2014, Maj6 - 1
- 2014, Kwiecień5 - 4
- 2014, Marzec8 - 10
- 2014, Luty7 - 6
- 2014, Styczeń6 - 6
- 2013, Grudzień5 - 3
- 2013, Listopad4 - 1
- 2013, Październik13 - 5
- 2013, Wrzesień4 - 2
- 2013, Sierpień10 - 8
- 2013, Lipiec9 - 9
- 2013, Czerwiec12 - 8
- 2013, Maj14 - 5
- 2013, Kwiecień20 - 5
- 2013, Marzec8 - 4
- 2013, Luty5 - 2
- 2012, Grudzień1 - 0
- 2012, Listopad4 - 0
- 2012, Październik16 - 5
- 2012, Wrzesień16 - 1
- 2012, Sierpień16 - 0
- 2012, Lipiec15 - 5
- 2012, Czerwiec10 - 0
- 2012, Maj18 - 7
- 2012, Kwiecień14 - 8
- 2012, Marzec5 - 2
- 2012, Styczeń3 - 1
- 2011, Grudzień3 - 2
- 2011, Listopad4 - 0
- 2011, Październik9 - 3
- 2011, Wrzesień20 - 3
- 2011, Sierpień23 - 10
- 2011, Lipiec14 - 1
- 2011, Czerwiec16 - 4
- 2011, Maj18 - 0
- 2011, Kwiecień10 - 4
- 2011, Marzec18 - 4
- 2011, Luty3 - 2
- 2011, Styczeń4 - 4
- 2010, Listopad11 - 5
- 2010, Październik7 - 0
- 2010, Wrzesień14 - 1
- 2010, Sierpień17 - 2
- 2010, Lipiec17 - 1
- 2010, Czerwiec16 - 8
- 2010, Maj12 - 0
- 2010, Kwiecień14 - 0
- 2010, Marzec9 - 1
- 2010, Luty2 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Alpy 2014
Dystans całkowity: | 1034.70 km (w terenie 55.00 km; 5.32%) |
Czas w ruchu: | 46:19 |
Średnia prędkość: | 16.36 km/h |
Maksymalna prędkość: | 51.00 km/h |
Suma podjazdów: | 5070 m |
Maks. tętno maksymalne: | 42 (21 %) |
Suma kalorii: | 21616 kcal |
Liczba aktywności: | 10 |
Średnio na aktywność: | 103.47 km i 6h 37m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura min:
Temperatura max:
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:K r o s s
Alpy 2014
Niedziela, 17 sierpnia 2014 · dodano: 31.08.2014 | Komentarze 0
Już od dłuższego czasu chodziła mi po głowie myśl aby pojechać na jakąś dłuższą wycieczkę rowerem. Zapakować sakwy i po prostu pojechać w nieznane. Czytając różne relacje z wypraw zazdrościłem ludziom takiej frajdy, przy okazji dowiadując się wielu ciekawych rzeczy. Widziałem wiele zdjęć z różnych zakątków świata. Zawsze ciągnęło mnie w górki, mając do wyboru dojazd do jakiegoś miejsca przeważnie wybierałem trasę przez górki, chociaż można było dojechać tam łatwiej i szybciej. Dlatego w mojej głowie zagnieździł się pomysł aby jechać rowerem w Alpy. Chodziły też myśli aby pojechać w ciepłe Bałkany i Chorwację czy też spróbować swoich sił w Karpatach na trasie Trans fogarskiej. Jednak Alpy to Alpy, najwyższe góry w Europie warto byłoby zobaczyć chociaż cząstkę nich. Przeglądając różne mapy, próbując zaplanować jakoś trasę kilka miejsc przykuło moją uwagę. Szczególnie Großglockner Hochalpenstraße ze swoją przełęczą Hochtor (2504m n.p.m.) i punktem widokowym Edelweissspitze kilkadziesiąt metrów wyższym. Podobno to najwyżej położona droga w Alpach Austryjackich, zresztą bardzo popularna i płatna dla aut i motocykli. Ale za piękne widoki warto zapłacić, rowerzyści natomiast płacą swoim trudem i potem. Nie przepadam za wielkimi aglomeracjami ale będąc już w pobliżu warto byłoby wstąpić do Wiednia i Bratysławy. Słyszałem również że wzdłuż Dunaju jest bardzo fajna trasa rowerowa, ciągnąca się aż do morza czarnego. Postanowiłem więc wykorzystać fragment tej trasy i tak oto w głowie narodził się wstępny plan trasy. Szkoda było mi czasu na jazdę po już znanych mi dobrze terenach także niektóre odcinki postanowiłem podjechać pociągiem. Plan był taki aby zacząć jechać w Nowym Sączu, do przejścia granicznego z Piwniczną, potem do Popradu. Stamtąd pociągiem do Bratysławy i już całkiem przesiąść się na rower. Do Wiednia trasą naddunajską i potem dalej tą trasą w stronę Linz, gdzie odbić w dolinę rzeki Traun poprzez jedno z tzw. jezior Salzburkich (Traunsee). Pokonać przełęcz i dostać się do doliny rzeki Salzach. Poprzez Bischofhofen dostać się do Großglockner Hochalpenstraße a następnie wrócić południową częścią Austrii do Bratysławy skąd zapakować się w pociąg do Popradu i wrócić podobnie jak zaczynałem. Do końca nie wiedziałem czy będę mieć czas na taką wycieczkę, dlatego jak się okazało że mogę jechać to na szybko się spakowałem. Wielu rzeczy nie zdążyłem przygotować i kupić. Miałem ze sobą tylko dwie mapy samochodowe w niezbyt dokładnej skali tj. mapę Słowacji i Austrii. Ale taka okazja mogła się nie powtórzyć, także trochę na wariackich papierach ale pojechałem! Co z tego wyszło można przeczytać w tej relacji, zapraszam!
Linki do poszczególnych dni relacji:
Dzień 1 - Europejskie żule.
Dzień 2 - Bratysława.
Dzień 3 - Wiedeń - zagubione pranie.
Dzień 4 – Donauradweg – kurczak jest wielce OK!
Dzień 5 - Doliną rzeki Traun – szmaragdowa woda.
Dzień 6 - Deszcze niespokojne.
Dzień 7 - Ręcznik zdrajca!
Dzień 8 - "D-day".
Dzień 9 - Bonus słoweńsko-włoski.
Dzień 10 - Home, sweet home.
Kategoria Długie Wycieczki, Alpy 2014
Dane wyjazdu:
88.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura min:
Temperatura max:
Podjazdy:140 m
Kalorie: kcal
Rower:K r o s s
Dzień 10 – Home, sweet home.
Sobota, 16 sierpnia 2014 · dodano: 18.01.2015 | Komentarze 0
Nad ranem zwijam swoje tobołki i
pakuję się do pociągu. Rower ma miejscówkę całkiem gdzie indziej niż ja, w
innym wagonie całkiem. Ale udaje mi się go zapakować do mojego wagonu i
konduktor spoko nic nie narzeka tylko podbija miejscówkę. Takim oto sposobem
opuszczam Alpy. Nie powiem bo dały mi w kość, szczególnie tą pogodą. Ale to
kolejny powód by tu wrócić i zmierzyć się z nimi jeszcze raz!
Villach – stacja kolejowa© Krasu
Po drodze do Wiednia dosiada do mnie pewien szwajcar. Bardzo wygadany gość. Przez kilka godzin wiedziałem o nim więcej niż o nie jednym znajomym. Jest podobno fotografem, jeździ z różne zakątki naszego globu i fotografuje. Najbardziej przyciąga go las tropikalny. Z tego co opowiadał to był już chyba na wszystkich kontynentach. Po pewnym czasie męczy mnie już ta rozmowa, bo chciałbym w spokoju rzucić ostatni raz okiem na Alpy. W Wiedniu wita mnie znowu piękna pogoda. Mam problem z wydostaniem się na ścieżkę naddunajską, którą chce dotrzeć do Bratysławy i jeszcze dziś wsiąść do pociągu do Popradu. Dobrze że miasto nie było jeszcze tak zakorkowane. Jakoś udaje mi się w końcu trafić na właściwą drogę, co nie było takie proste, bo nie miałem planu Wiednia i jechałem na azymut. Znaną mi już ścieżką pociskam ile tylko mam sił. Dopadłem nawet jednego gościa na szosówce i trzymałem się niego ile tylko mogłem. Nigdy tak szybko nie jeździłem na rowerze z sakwami. No ale nie chciałem się spóźnić na pociąg. Wyczerpany do reszty wpadam do centrum Bratysławy i prosto na dworzec kolejowy, mój pociąg odjechał 10 minut temu… No nic następny jest za 2 godziny, trudno. Zjem przynajmniej jakiś dobry kebab. A tu zonk, dziś sobota to Turki mają pozamykane.
Wiedeń – zawsze piękny© Krasu
Pociągiem dojeżdżam do Popradu. Jest już późno ale jest jeszcze jeden pociąg do Starej Lubovnej. Czekam na stacji i robie się coraz bardziej zaniepokojony. Z wszystkich stron coraz więcej schodzi się cyganów. Targają ze sobą tobołki pełne jakiś śmieci. Dzieci żebrzą o kasę. Wszyscy brudni i śmierdzący. Mam dziwne przeczucie że czekają na ten sam pociąg. Na stacji jest niby policja, ale widać że się ich boją. Ktoś tam do nich mówi żeby zrobili z nimi porządek, ale policjanci raczej się po prostu zmywają. I się nie mylę. W przedziale dla podróżnych z większym bagażem jestem ja, mój rower, jakiś 2 Słowaków i całe stado cyganów, którzy piją, w karty grają i generalnie śmierdzą. To mi się trafiła przejażdżka w środku nocy. Po trochę wysiadają na pobliskich stacjach. Dojeżdżam szczęśliwie do mojej stacji, a tam czeka na mnie już moje Szczęście i odwozi mnie bezpiecznie do domu.
Dzień 9 - Bonus słoweńsko-włoski.,
Kategoria Alpy 2014, Długie Wycieczki
Dane wyjazdu:
96.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura min:
Temperatura max:
Podjazdy:1580 m
Kalorie: kcal
Rower:K r o s s
Dzień 9 – Bonus słoweńsko-włoski.
Piątek, 15 sierpnia 2014 · dodano: 18.01.2015 | Komentarze 0
Pierwszy pociąg odjeżdża jeszcze
przed 5, także długo nie pospałem. Szybki zakup biletu w automacie i pakuję się
do podstawionego pociągu. Trochę ciężko zapakować taki zestaw do pociągu ale
jakoś daję rade. Sprawnie dojeżdżamy do Villach, tam mam mieć przesiadkę do
Wiednia na stacje Meidling, bo główny dworzec jest w remoncie. Sprawdzam
pociągi i już zaraz podjeżdża piękny szybki pociąg. Rozglądam się za
przedziałem dla rowerów ale nie widzę. Pytam konduktora gdzie jest przedział
dla rowerów. I tu szczęka mi opada. Okazuje się że ten pociąg nie zabiera
rowerów a następny zabierający rowery jest jutro rano… Bo jest tylko jeden
pociąg z rana który zabiera rowery i trzeba wykupić wcześniej miejscówkę na
rower. No to jestem w kropce. Bilet na dziś kupiony za grube eurasy (kolej w
Austri jest bardzo droga, za bilet z Lienz do Wiednia zapłaciłem ponad 70
euro), a tu nie pojadę. W okienku kasy dopytuję się o wszystko. Okazuje się że
jest popołudniu pociąg co zabiera rowery ale na inny dworzec do Wiednia. Tylko
że on będzie we Wiedniu całkiem wieczorem co jest dla mnie bez sensu. Nie
zamierzam przecież spać w hotelu. Ani to podjechać dziś kilka stacji bo bilet i
tak kupiony, ani to czekać na pociąg do jutra. Studiuje mapę i oto jest pomysł!
Kupuję miejscówkę na rower na jutrzejszy poranny pociąg i jadę za miasto.
W porannym pociągu© Krasu
Z rana centrum Villach jest opustoszałe© Krasu
Mam problem ze znalezieniem odpowiedniej wylotówki, ale z pomocą miejscowych jakoś się udaje. Niestety wszystkie sklepy są pozamykane bo dziś święto, a ja kiepsko stoję z prowiantem. Postanowiłem spróbować się z jeszcze jedną przełęczą i pojechać do Słowenii. Gdy już wyjechałem z miasta znalazłem świetną miejscówkę na śniadanko, na ławeczkach koło kapliczki, do słoneczka. Aż nie chciało się jechać dalej, ale przełęcz czeka. I to nie byle jaka, może nie jakoś strasznie wysoka bo tylko 1073m n.p.m. za to nadrabia nachyleniem. Stoją nawet znaki aby zredukować bieg w aucie na jedynkę. Zapowiada się ciekawie. I jest! To był zdecydowanie najbardziej stromy podjazd jaki w życiu jechałem. W nogach czułem piekło, jakby mi wszystkie mięśnie przypalali na ogniu. Ale nie, nie będę przecież prowadzić, nie od tego mam rower. Co kilka metrów staję. Ciężko jest ruszyć, czasami wręcz ściąga mnie w dół. W końcu jest, widzę tablicę z nazwą przełęczy, co zwiastuje koniec mordęgi. Na przełęczy jest muzeum wojskowe, jakieś bunkry z czasów wojny. Niestety nie mam na zwiedzanie czasu i jadę dalej. Wita mnie Słowenia. Zjeżdżam do doliny i skręcam w kierunku Włoch. Tak, właśnie jadę do Włoch! Po drodze widzę kierunkowskaz na „Planicę”. Wąska dróżka prowadząca w głąb doliny. Czy to możliwe żeby to była ta Planica słynna z mamucich skoczni ? No nic, trzeba to koniecznie sprawdzić. Odbijam w dolinę i po kilku kilometrach dojeżdżam pod skocznie. Tam nie ma nic, żadnych sklepów, hoteli, skrzyżowań. No po prostu nic, tylko jeden sklepik z pamiątkami i piękne skocznie. Na jednej z nich trwa jakiś trening. Największa jest w przebudowie. Rozkładam kuchenkę gazową i gotuję obiad w Planicy pod skocznią :D
Pogoda trochę się poprawia© Krasu
Stromy podjazd na przełęcz© Krasu
Kolejna zdobyta przełęcz© Krasu
Slovenija, tutaj mnie jeszcze nie było© Krasu
U nas siano się kopiło, tutaj wieszają pod dachem na przewiewie© Krasu
Kompleks skoczni narciarskich w Planicy© Krasu
Wracam do głównej drogi i kontynuuję podróż na zachód. Bardzo szybko dojeżdżam do granicy. Tak udało się, zajechałem rowerem do Włoch! Po przekroczeniu granicy jakby inna rzeczywistość. Budynki i domostwa w takich sielankowych kolorach. Takie opustoszałe wioski w górach. Jakby czas się tutaj zatrzymał. A z drugiej strony bardzo dobre ścieżki rowerowe i przykład kunsztu inżynierów, którzy w tak trudnym terenie przeprowadzili autostradę i linię kolejową. Dojeżdżam do włoskiego miasteczka Tarvisio, trasa rowerowa wiedzie nad miastem, całe miasto zbudowane jakby na stoku góry. Nagle z nieba leje się strumieniami, ulewa jak nie wiem co. Chowam się pod krzakami ale niewiele to daje. Jak szybko przyszła, tak szybko i odeszła. Kręcę się chwile po mieście. Trafiam akurat na jakiś festyn. Pełno kramów z chałupniczymi wyrobami, tradycyjne jedzenie, po prostu znowu sielanka. Czuć jakiś taki fajny klimat, jest dopiero po południu a wszyscy zrelaksowani, śmiejący się, cieszący życiem. Pięknie.
Buongiorno Italia© Krasu
Okiennica z serduchem© Krasu
Infrastruktura we Włoszech© Krasu
Tarvisio…© Krasu
….wita mnie ulewą© Krasu
Ciekawe czy by się zamienili rowerami zemną ?© Krasu
Oj zjadłby takiego chleba© Krasu
Domowe robótki© Krasu
Jakoś tak przyjemnie w tych Włoszech, jak w domu. Ale niestety czas nagli. Nie mogę się spóźnić na poranny pociąg do Wiednia. Odnajduję ścieżkę rowerową prowadzącą powrotem do Villach, tym razem bezpośrednio do Austrii. Po drodze spotykam Antonio, który jedzie ze swoich rodzinnych stron do Polski, a konkretnie do Auschwitz. Chociaż Antonio nie zna chyba ani jednego słowa po angielsku, to na migi się jakoś dogadujemy. Jedziemy razem aż do granicy. Tam łapie nas znowu ulewa. Chwile czekamy ale Antonio stwierdza, że jedzie bo musi jeszcze znaleźć jakiś hostel w Villach. Ja postanawiam przeczekać deszcz. Gdy trochę odpuściło jadę dalej. Niestety potem znowu ulewa. Już mi wszystko jedno i tak jestem przemoczony. Jadę w deszczu na stację kolejową w Villach. Tam upatrzyłem sobie wcześniej fajną miejscówkę, w oddzielonej poczekalni. Suszę rzeczy i czekam na poranny pociąg. Gdy wieczorem rozkładają się do spania inni podróżni, ja robie to samo. Karimata i śpiwór na ziemię i miejscówka jak w hotelu. Oprócz mnie nocuję tutaj pewnie z kilkanaście osób z plecakami i śpiworami. Jedni przychodzą, inni odchodzą. Coś cały czas się dzieje.
Antonio jedzie do Auschwitz© Krasu
Dzień 8 - "D-day", Dzień 10 - Home, sweet home.
Kategoria Alpy 2014, Długie Wycieczki
Dane wyjazdu:
93.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura min:4.0
Temperatura max:
Podjazdy:2400 m
Kalorie: kcal
Rower:K r o s s
Dzień 8 - "D-Day"
Czwartek, 14 sierpnia 2014 · dodano: 18.01.2015 | Komentarze 0
Nocy nie przespałem zbyt
spokojnie, odgłosy z wodospadu oraz padającego deszczu nieco przeszkadzały.
Całe szczęście rano nie pada. Zwijam graty i czas wyruszać. Dziś „D-Day” czyli
dzień ataku na główny cel wycieczki – przełęcz Hochtor. Na dzień dobry ostry
podjazd, potem kawałek bardziej płaski gdzie ulokowane są bramki poboru opłat.
Na szczęście rowerzyści muszą tylko wcisnąć guzik i szlaban dla nich otwiera
się za darmo. Dla „prosów” jest opcja zmierzenia czasu podjazdu. Oczywiście
trzeba za to zapłacić kilka Jurków. Znaki pokazują 33km frajdy - serpentynek,
stromych podjazdów i zjazdów, świstaków a nawet krów milka. Jest jednak jedna
rzecz która mnie martwi – pogoda. Co prawda nie pada ale jest zimno i nad
górami wiszą chmury, gęsto je opatulając. Nic na to nie poradzę, próbuję
podjeżdżać. Po drodze co jakiś czas mijam tablice z informacją na jakiej
wysokości jestem, bardzo fajna sprawa chociaż na początku nie jest do śmiechu
jak wiadomo ile jeszcze trzeba zrobić w pionie. W wyższych partiach drogi tabliczki
te numerują zakręty, ale nie wiedziałem ile ich jest także niespodzianką było
aż się w końcu skończyły. Od pewnego czasu każdy zakręt był biciem rekordu wysokości
na jaki wjechałem rowerem. Na końcu okazało się, że wjechałem rowerem wyżej niż
kiedykolwiek byłem na piechotę, bo niestety najwyżej byłem tylko na naszych
Rysach.
Droga zapowiada się ciekawie© Krasu
Coraz wyżej i wyżej© Krasu
Rodzinne klimaty© Krasu
Droga bardzo piękna© Krasu
Chociaż nie było mi dane podziwiać piękna krajobrazu© Krasu
Świstaków też nie było, a panoramy podziwiałem tylko na tablicach informacyjnych© Kras
Zdawałem sobie sprawę, że nie będzie łatwo podjechać pod przełęcz z tymi wszystkimi bagażami. Namiot muszę kupić jakiś lżejszy bo ten jest 3 osobowy i waży tony ;) Ale za to jaki komfort ;P Nie przewidziałem jednak aż takiej złej pogody. Gdy tylko wjechałem w chmury temperatura zaczęła gwałtownie spadać. Mżawka sypała się z nieba a miejscami przechodziła w deszcz. Odezwało się również kolano, które nie przyzwyczajone w tym roku do takich przebiegów za mocno dostało w dupę. Ubrałem wszystko co tylko miałem. Nie wziąłem jednak rękawic zimowych, mam tylko te bez palców. Coraz mniej czuję palce, ciężko zmienić przełożenie. Trudów nie rekompensują widoki bo widzę raptem na parę metrów. Z każdym zakrętem jest coraz gorzej i zaczyna bardziej lać. Zastanawiam się czy nie zawrócić. Ledwo czuję palce to jak ja zjadę s powrotem ? Nie dam rady tak mocno zaciskać hamulców, a przy takim nachyleniu i serpentynach nie ma mowy o szybkiej jeździe. Czuje się załamany, co tu robić. Brakuje sił by jechać dalej a nie ma jak wrócić, i te wszechobecne mleko w powietrzu… Po dłuższej chwili zbieram się jednak do kupy. Jak już tyle podjechałem to i resztę jakoś zmęczę. Może uda mi się wyjechać ponad chmury. Tylko ten deszcz i przejmujące zimno… Obrót korby za obrotem, metr po metrze, zakręt za zakrętem. Jak w jakimś horrorze, nawet nie widzę ile jeszcze do końca. Jadę jak w transie jakby mnie tutaj w ogóle nie było. Aż tu nagle za zakrętem widzę budynek! O tak to już nie może być daleko. Jest to budynek muzeum „Alpine Naturschau”. Szybko wchodzę do środka nawet nie zamykając roweru, bo po pierwsze kto by go tutaj ukradł i to w taką pogodę, a po drugie nie dałbym rady z tak zgrabiałymi palcami. Nie pamiętam nawet ile czasu tam spędzam, ale obchodzę wystawy kilka razy żeby dojść do siebie i odzyskać czucie w palcach. W planach miałem odbić tutaj na punkt widokowy Edeweissespitze, ale w takich warunkach widoki będą żadne. Z drugiej jednak strony miał to być najwyższy punkt mojej wyprawy. Raz kozie śmierć – jadę! Droga przekształca się w brukowany trakt na którym ciężko mają minąć się 2 samochody. Kostka po kostce pnę się w górę. Aż w końcu jestem. Udało się, wyjechałem na samą górę bez żadnego pchania roweru. Endorfiny szaleją i spychają ciemne myśli jak stąd zjechać na drugi plan. Stąd muszą być piękne widoki przy dobrej pogodzie. Strzelam kilka fotek, zwiedzam jakiś budynek z wystawą i zjeżdżam z powrotem pod muzeum. Czas jechać dalej na przełęcz Hochtor.
Muzeum© Krasu
Podczas budowy drogi znajdowano nawet złoto© Krasu
2571m n.pm. czy kiedykolwiek będę wyżej ?© Krasu
Nie dla mnie piękne panoramy alpejskie© Krasu
Dalsza część drogi do przełęczy nieco się wypłaszcza. Jest jeszcze kilka podjazdów ale już nie tak stromych. Miejscami zalega jeszcze śnieg. Jest więcej turystów. Jeden z nich zagaduje nawet do mnie, jak się okazuje sam też kiedyś jeździł na wyprawy z sakwami. Gawędzimy chwile, robi mi kilka fotek i jadę dalej. Przejeżdżam przez tunel i oto jestem na przełęczy Hochtor. Tutaj kolejny sklepik z pamiątkami połączony z muzeum. Kolejna okazja do ogrzania się. Jest nawet termometr koło tunelu który pokazuje 4 stopnie Celsjusza. Trochę zimno jak na sierpień ale odczuwalna temperatura i tak jest dużo niższa. Całe szczęście pogoda po drugiej stronie przełęczy trochę się poprawia. Zagrzałem się w środku to mogę zacząć zjeżdżać. Jednak co chwilę się zatrzymuję i podziwiam widoki, strzelam fotki. Co prawda jestem już poniżej chmur i widoki nie są typowo alpejski ale i tak jest cudownie. Spotykam nawet rodaków. Ale zaraz, zaraz. Widzę jakiś rowerzystów z sakwami i to o azjatyckich rysach twarzy. Czyli nie tylko ja jestem tak porąbany żeby w taką pogodę podjeżdżać. Od razu mi lepiej. Dopinguje ich podczas wspinaczki, kiedy ja już uśmiechnięty zjeżdżam sobie w dół.
Hochtor z jego pięknymi panoramami w tle ;P© Krasu
Niezmordowani azjaci nie dają za wygraną© Krasu
Alpejskie widoki© Krasu
Niestety świstaków nie spotkałem© Krasu
Góry, ach te góry© Krasu
Jak tor z formuły 1© Krasu
Heiligenblut© Krasu
W planach miałem jeszcze podjechać pod lodowiec Pasterze, skąd jest też podobno dobry widok na Grossglocknera czyli najwyższy szczyt Alp Austryjackich. Ze względu na pogodę i zmęczenie postanawiam jednak już zjechać na dół. W miasteczku Heiligenblut odpoczywam, kupuję i wysyłam kartki. Po czym z pewnym sentymentem jadę dalej. Bo już czas wracać tak naprawdę do domu. Kilkanaście kilometrów dalej rozkładam się z kuchenką na przydrożnych ławkach. Nadciąga prawie czarna chmura. No i zaczyna się ulewa. Drzewo pod którym się schroniłem zaczyna przemakać, w około żadnego dachu żeby się schronić. Jest mi już jednak wszystko jedno. Jestem tak zmęczony że prawie śpię. Po dłuższym czasie deszcz zelżał. No to jadę szukać miejscówki na nocleg. Nie ma jednak nic ciekawego bo wszędzie mokro. Dojeżdżam do miejscowości Winklern gdzie muszę się zastanowić jak wracać. Ze względów osobistych chcę wrócić wcześniej niż planowałem. Najlepiej jak najwcześniej. Dlatego decyduję się wrócić do Wiednia pociągiem. Tutaj jednak nie ma kolei, najbliższe większe miasto to Lienz. Ale żeby do niego dojechać trzeba pokonać znowu przełęcz a jest już późno i znowu leje. Do tego jest już późno. Ale nie mam pojęcia o której będzie z rana jakiś pociąg. Postanawiam mimo deszczu dojechać na „PKP” w Lienz. Nie jestem jednak sam, jakiś inny rowerzysta też podjeżdża pod przełęcz mimo deszczu. Było stromo ale jakoś się wygramoliłem. W nagrodę po drugiej stronie świeże gruszki prosto z drzewa. Na dworcu kolejowym sprawdzam pociągi. Muszę mieć przesiadkę w Villach. Dworzec niestety nie nadaje się do spędzenia tutaj nocy bo syf, smród, ćpuny itp. Jadę jeszcze na rynek bo słychać że jest jakiś koncert. Przy okazji jest kilka fajnych samochodów na pokaz. Po 21 zaczyna lać i ludzi coraz mniej. Ja też wyjeżdżam z miasta i znajduję fajną miejscówkę do spania w wiosce obok. Przystanek autobusowy z bali drewnianych, wielkości garażu samochodowego. Do tego zaraz przy nim kran z wodą i „umywalka” wyrzeźbioną w bali drzewa. Po prostu bajka, można spokojnie iść spać.
Dodatkowa przełęcz do pokonania w drodze do Lienz© Krasu
W dolinie Lienz© Krasu
Zlot blacho smrodów ;) © Krasu
Dzień 7 - Ręcznik zdrajca!, Dzień 9 - Bonus słoweńsko-włoski.
Kategoria Długie Wycieczki, Alpy 2014
Dane wyjazdu:
79.50 km
20.00 km teren
05:14 h
15.19 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura min:15.0
Temperatura max: 31
Podjazdy: m
Kalorie: 2225 kcal
Rower:K r o s s
Dzień 7 - Ręcznik zdrajca!
Środa, 13 sierpnia 2014 · dodano: 07.01.2015 | Komentarze 3
Pobudka o zwyczajowej porze plus dwie drzemki. Śniadanie w
namiocie, pakowanie i jadę. Ręcznik się zbuntował, nie chciał schnąć w sakwach
to dostał ekstra miejscówkę na bagażniku. Niestety tak mu się musiały spodobać
te Alpy że dał nogę i zostałem bez ręcznika ;) Pewnie gdzieś tam leży na
alpejskich trasach. Pogoda lepsza niż wczoraj, koło południa wychodzi nawet
słońce.
Z porannych mgieł wyłaniał się zamek© Krasu
Na jutro planuję atak na Hochtor, dlatego dzisiaj jazda na luzie i w miarę możliwości trzeba coś więcej zjeść i odpocząć. Zjadam kebaba w przydrożnej budce. Zaopatruję też się w piwko… które niestety przebija się podczas upychania w bagażu i zalewa mi sakwę. Suszę wszystko na słońcu ale niestety i tak zalatuje ode mnie jak od jakiegoś bezdomnego piwskiem ;)
Mijam piękne alpejskie pasma górskie© Krasu
Dzisiejsza trasa prowadzi przez Bischofshofen, słynne głównie ze względu na odbywające się tutaj zimowe zawody. Dlatego obowiązkowo podjeżdżam pod skocznię. Sama skocznia to stary obiekt wkomponowany w górę. Samo miasteczko jest bardzo małe, ale centrum wygląda bardzo klimatycznie.
Do miasteczka dojeżdżam wygodną drogą rowerową© Krasu
Centrum Bischofshofen© Krasu
Pod skocznią narciarską© Krasu
Dzisiejsza trasa wiodła głównie doliną rzeki Salzach, malowniczo wijącą się wśród Alp. W mijanych miejscowościach można spotkać wiele akcentów rowerowych, w tym piwo „rowerowe”. Ciekawa też była publiczna siłownia na bulwarach. W niektórych miejscach rzeczka ta zamieniała się w iście górski potok, przełamując strome urwiska. W takich miejscach można wybrać się na spływ pontonem, co z racji na mijaną dużą ilość pontonów, jest bardzo popularne. Obok wąskiej dróżki nie zmieściła się już ani droga rowerowa ani autostrada, którą wybudowano powyżej przekopując tunele i budując piękne mosty.
Sport to zdrowie ale i browarek nie zaszkodzi© Krasu
„Wąż” na wodzie© Krasu
Mostek nad wodospadem, jadąc autostradą tak wiele widoków nas omija© Krasu
Dzielny „Krosik” na trasie© Krasu
Dojeżdżam do miejscowości Bruck an der GroBglocknerstrBe, gdzie odbijam właśnie na słynną Grossglockner High Alpine Road. Kawałek dalej w miejscowości Fusch miła niespodzianka w postaci polskiego pensjonatu. Ja jednak jadę dalej i spotyka mnie mniej miła niespodzianka w postaci ulewy. Tuż po rozpoczęciu się bardziej stromego podjazdu znajduję miejscówkę z małym daszkiem. Jest to budynek jakiegoś instytutu związanego z gospodarką wodną. Bardziej to jednak jakiś budynek techniczny na odludziu, także nie spodziewam się gości. Ulewa nie odpuszcza a j zostaję tutaj na noc. Po przeciwnej stronie doliny mam spory wodospad, jednak po takim zmęczeniu nawet on nie przeszkadza w spaniu. Dzięki zadaszeniu nie rozkładam nawet namiotu tylko śpię w śpiworze, niestety zamiast gwiaździstego nieba zostają mi tylko do podziwiania światła z miasteczka w dolinie.
Ostatnia wioska przed Grossgloknerstrasse© Krasu
Przejazd płatny – szaleńcy na rowerach mają gratis© Krasu
Znaki i widoki zachęcają do jazdy© Krasu
Sucha miejscówka na noc© Krasu
Dzień 6 - Deszcze niespokojne., Dzień 8 - "D-day".
Kategoria Alpy 2014, Długie Wycieczki
Dane wyjazdu:
111.00 km
5.00 km teren
06:33 h
16.95 km/h:
Maks. pr.:48.50 km/h
Temperatura min:10.0
Temperatura max: 18
Podjazdy: m
Kalorie: 3252 kcal
Rower:K r o s s
Dzień 6 - Deszcze niespokojne.
Wtorek, 12 sierpnia 2014 · dodano: 06.09.2014 | Komentarze 0
W nocy dużo lało. Pobudka
standardowa 5:20 plus dwie drzemki. Wychylam głowę za namiot ale nic wiele nie
leci mi na głowę, tylko większe krople z drzewa. Szybko zwijam się, bez
śniadania jadę. Niestety udało mi się ujechać może z 3 km i znowu leje. Coraz
mocniej. Za mocno leje by jechać. Zatrzymuje się na parkingu z widoczkami na
jezioro. Jest mały wystający daszek z od toalet więc tam się chowam. Toaleta
męska w opłakanym stanie z zapchanym kiblem... ale ma gniazdko! W końcu jakiś
prąd, podłączam więc komórkę i idę do toalety dla niepełnosprawnych. Tam już
czysto więc odświętnie golę się. Niestety nie ma tutaj gniazdka a przydałoby
się podładować też baterie od aparatu. No ale jest jeszcze toaleta damska! A Tm
też jest gniazdko więc podłączam ładowarkę z bateriami. Niestety ulewa nie
odpuszcza, siedzę tam ze 3 godziny jak nie lepiej. Jakiś miejscowy radzi mi
żebym lepiej poszukał jakiegoś pokoju i odpoczął bo dziś ma być taka zryta
pogoda.
Łódką wśród chmur© Krasu
Alpejskie jeziora© Krasu
Na mszę trzeba trochę sie powspinać© Krasu
Tunel dla samochodów, dla rowerów ścieżka nad jeziorem© Krasu
Nowoczesne molo© Krasu
Około 10 deszcz trochę zelżył na sile. Pierwszy raz od rana widzę rowerzystów, którzy jadą w tym samym kierunku co ja. Także ja też pakuję się i jadę. Minęło kilka minut i znowu pompa. Chwile czekam w tunelu. Przeszło i jadę dalej. Jak widać niektórym niestraszny deszcz i rwąca woda.
Łowienie "na muche"© Krasu
Jadę dalej doliną rzeki Traun, która tutaj zamienia się powoli w górski strumień, wezbrany po opadach. Kilka razy gubię szlak rowerowy i muszę się wracać kilkaset metrów. Pogoda dalej nie rozpieszcza ale deszcz jest już akceptowalny do jazdy. Tereny świetne do jazdy, zaczynają się prawdziwe góry, co czuć w nogach.
Rzeka, góry,las© Krasu
Dojeżdżam do miejscowości Bad Ischl, gdzie gubię szlak rowerowy i jestem zmuszony przejechać kawałek ekspresówką na dodatek przez tunel. Na szczęście udaje mi się cało wyjechać z tunelu mimo pędzących aut. Wracam jak najszybciej na ścieżkę rowerową. Dojeżdżam do jeziora Halstatter See gdzie opuszczam Traunweg i odbijam na przełęcz. Tutaj się zaczyna pierwszy bardziej stromy podjazd, 13% na 2,5km dobre na rozgrzewkę. Tym bardziej że podczas podjazdu łapie mnie kolejna ulewa. Nie spotykam jednak latających krów przed którymi ostrzegają znaki. Udaje mi się wygramolić na przełęcz, gdzie przeczekuje deszcz na przystanku. Po drugiej stronie przełęczy pogoda dużo lepsza. Zaczyna wychodzić nawet słońce. Zmienia się też trochę krajobraz. Dużo hal z zieloną trawką i piękne domy wybudowane w różnych miejscach, na skałach, koło przepaści, no po prostu bajkowo.
Duzo leje, potoki wzbierają© Krasu
Uwaga na latające krowy!© Krasu
Pierwsza przełęcz zdobyta© Krasu
Alpejskie łąki tylko krowy milki gdzieś uciekły© Krasu
W miejscowości Lindentat można odbić w lewo, podjechać jeszcze trochę i wpaść do doliny bliżej Bischofshofen. Nie wiedziałem którą drogę wybrać. W domu sprawdzałem i kilometrowo wychodzi podobnie. W końcu jadę jednak prosto do Gollin Salzach. Stamtąd odbijam w stronę Bischoshofen. Robi się późno więc szukam miejsca na nocleg. Koło jednego ze strumieni jest malutka polanka. Ale potok taki porywisty po deszczach żeby nie dało rady spać, taki huk. Idę kawałek dalej ścieżką poszukać lepszego miejsca, a tu nagle za krzakiem gigantyczna dziura, wyrobisko po pewnie żwirowni, wielkości kilku boisk do piłki nożnej niczym nie ogrodzone, jakbym za szybko szedł to mogłem spaść kilkanaście metrów do dołu. No ale nic, kawałek dalej, niedaleko drogi znajduje kawałek polanki. Niestety już po rozłożeniu namiotu, okazuje się że jest kilka większych kamieni, dlatego nie mam w nocy za wygodnie.
Dzień 5 - Doliną rzeki Traun – szmaragdowa woda., Dzień 7 - Ręcznik zdrajca!.
Kategoria Alpy 2014, Długie Wycieczki
Dane wyjazdu:
118.90 km
10.00 km teren
07:24 h
16.07 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura min:20.0
Temperatura max: 30
Podjazdy: m
Kalorie: 3332 kcal
Rower:K r o s s
Dzień 5 - Doliną rzeki Traun – szmaragdowa woda.
Poniedziałek, 11 sierpnia 2014 · dodano: 01.09.2014 | Komentarze 0
Noc spędziłem na polanie koło
Dunaju. Miejsce nie najlepsze bo dużo pokrzyw i jak się okazało prawie w
mieście. Na szczęście noc mija spokojnie. Pobudka standardowo 5:20 plus dwie
drzemki. Jadę dale wzdłuż Dunaju ale teraz mam już większe miasta po drodze,
nie czuć tego wczorajszego klimatu. Na dodatek źle skręcam w jednym miejscu i
ląduję w centrum Enns. Nie chce jednak się wracać i podjeżdżam kawałek główną
drogą, która to jakby nie było jest skrótem a na dodatek robią sobie na
spokojnie zakupy w supermarkecie. Udaje mi się szybko wrócić na EuroVelo 6 i
jade w kierunku Linz. Coś rozkojarzony z rana jestem bo znowu gubię szlak i
ląduje w Linz zamiast je ominąć. Na szczęście jak patrzę na mapę to zatrzymuje się
jakiś dobry lokalny rowerzysta i mi wskazuje właściwą drogę, znowu jakby skrót
tylko że ruchliwą drogą. Przejeżdżam nad rzeką Traun, opuszczam trasę EuroVelo
6 - Donauradweg i odbijam w Traunweg oznaczone jako R4 w kierunku Traunsee.
Euro Velo 6 © Krasu
Rzeka Traunsee jest całkowicie inna od Dunaju. Wypływa ona w Alpach i po drodze nie zdążyła się nigdzie zanieczyścić. Jest niewiarygodnie przejrzysta, jak na rzekę, do tego ma cudny szafirowy czy to morski czy mocno zielony kolor. Po prostu bajka. Podobnie jak woda w Morzu Śródziemnym na Costa Brava. Niestety kiepski fotograf i aparat dlatego zdjęcia nie oddają tego efektu.
Przejrzysta rzeka Traun© Krasu
Traunweg© Krasu
W jednym miejscu znowu pomyliłem trasę i wylądowałem na ścieżkę lekko nie przystosowanej dla rowerów, bardzo wąsko i miejscami kamieniście. Na szczęście prowadziła ona w dobry kierunku. W jednym z mijanych miasteczek jest nawet specjalny most dla rowerzystów, żebyśmy nie musieli jeździć razem z blachosmrodami. Po kilku godzinach jazdy zaczyna kropić. Zatrzymuje się na ławce i przyrządzam obiad. Kupiłem wcześniej 4 jakby kotlety mielone nadziewane serem oraz jakimiś warzywami. No po prostu rarytas jak na taką niskobudżetową wyprawę. Powoli zaczynają pojawiać się w tle Alpy.
Rzeka Traun - miejscami spokojna, miejscami wręcz górska© Krasu
Alpy mnie zapraszją do siebie, a potem odganiają deszczem © Krasu
Jak się okazało rozłożyłem się z jedzeniem koło wodospadu. Nawet nie wiedziałem bo słychać nie było. Tylko co jakiś czas ludzie podjeżdżali i szli ścieżką w dół, no ale wiadomo do lasu nad rzekę to sobie chodzą. A tu na tablicy ogłoszeń widzę że zrobiony jest tutaj jakiś mini szlak geocache i prowadzi koło tych wodospadów. No to świetnie tylko na nie mam Internetu to nie pokeszuje tym razem. Ale nad wodospad chętnie zajrzę. Tak przejrzysta woda robi wrażenie, do tego dużo ludzi w kombinezonach także można tutaj nurkować nawet.
Wodospady Traufall© Krasu
Traunsee przykryte chmurami© Krasu
Klasztor na Traunsee© Krasu
Szczyty okalające Traunsee w chmurach© Krasu
Przystań© Krasu
Mocze nogi w Traunsee© Krasu ( Hmm ta noga tutaj wygląda jak zakrwawiona ale to tylko złudzenie, pewnie przy kompresji zdjęcia kolory się rypły)
Miejscówka ze świetnymi widokami© Krasu
Dzień 4 – Donauradweg – kurczak jest wielce OK!, Dzień 6 - Deszcze niespokojne.
Kategoria Długie Wycieczki, Alpy 2014
Dane wyjazdu:
167.50 km
5.00 km teren
09:05 h
18.44 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura min:20.0
Temperatura max: 41
Podjazdy: m
Kalorie: 4875 kcal
Rower:K r o s s
Dzień 4 Donauradweg – kurczak jest wielce OK!
Niedziela, 10 sierpnia 2014 · dodano: 31.08.2014 | Komentarze 0
W nocy padało. Nie przeszkadzało
to jednak imprezować towarzystwu z pobliskiego lasu. Pobudka o 5:20, ale
jeszcze 2 drzemki dla lepszego poranka. Namiot mokry po nocnych deszczach, nie
ma szans go wysuszyć o tej porze więc jakoś składam taki mokry. Pogoda też taka
niepewna, ale z biegiem dnia się przejaśnia i jest piękny gorący dzień.
Samowyzwalacz w ruch© Krasu
Na Dunaju co jakiś czas wybudowane są zapory wraz z elektrowniami. Dzięki wysokim wałom nie rozlewa się on jednak tak bardzo. Dla statków porobione są ogromne śluzy. Pierwszy raz w życiu widziałem rybaków z takim osprzętem. Po prostu bajka, mają takie specjalne stanowiska, nawet fotele na resorach z uchwytami na wędki i całą masę różnego rodzaju jedzenia dla ryb, przynęt i kto wie czego jeszcze. Z rana przygotowywali „jedzonko” dla swoich ofiar, to jakby ktoś robił pasze dla świń albo coś. Na jednym z zalewów z samego rano było dziesiątki takich rybaków. Jechałem też zaraz koło chyba elektrowni. Nie jestem pewny, ale taki wielki kloc budynek koło zalewu i wyświetlacz ile to prądu już w tym dniu naprodukowali. Ciekawe jaki to rodzaj elektrowni.
Elektrownia© Krasu
Pasażer na gapę© Krasu
Dzisiejsza trasa to piękne tereny. Dunaj wije się wśród wzgórz, pełnych winnic i gajów owocowych. Do tego duża ilość zamków, warowni, klasztorów, małych miasteczek – po prostu bajkowo. Nie spodziewałem się takiego krajobrazu.To bardziej wyglądało na ciepłe Włochy niż Austrię. Jechałem cały czas chłonąc piękne widoki. Aż rzadko kiedy wyjmowałem aparat. Donauradweg biegnie tutaj po obu stronach Dunaju, także można sobie wybrać, z której strony się jedzie. Ja jechałem głównie prawobrzeżną częścią, z wyjątkiem jednego odcinka. Szukałem tam jakiegoś kąpieliska ale bezskutecznie. A że jechałem w górę rzeki to miałem ją przeważnie po prawej stronie i widziałem zamki po drugiej stronie przejeżdżając nieraz koło niektórych nie wiedząc o tym nawet. Wynika to z tego, że jednak ta wyprawa była lekko spontaniczna i nie byłem dobrze przygotowany, co do tego, co można zobaczyć po drodze. Teraz pisząc tą relację szukam informacji w Internecie na temat tych ciekawych miejsc, które widziałem. Np. dowiedziałem się właśnie że w zamku Dürnstein był więziony król angielski Ryszard Lwie Serce który powracając z III wyprawy krzyżowej został pojmany z rozkazu Leopolda V Babenberga i uwięziony w tutejszym zamku od grudnia 1192 roku aż do lutego 1194 roku.
Zamek Dürnstein - więzienie króla Ryszarda Lwie Serce© Krasu
Kolejnym ciekawym miasteczkiem był Spitz z charakterystycznym kościołem św. Maurycego. Okolice tego miasta należały przez długi okres ( lata 812-1504) do klasztoru Niederaltaich i były długi czas bawarską enklawą w Austrii. Na wzgórzu Hausberg za miastem leży zamek Hinterhaus.
Spitz z kościołem św. Maurycego© Krasu
Zamek Hinterhaus© Krasu
Jednym z takich pominiętych zamków, był zamek Aggstein. Całe szczęście, że akurat obejrzałem się za plecy, a tu na samym czubku wzgórza piękny zamek. Chciałbym kiedyś wrócić w ten rejon i każdy zamek oraz miasteczko odwiedzić, oglądnąć dokładniej i poznać jego historie. Wydaje mi się to świetne miejsce na urlop nie tylko rowerowy.
Na wzgórzu zamek Aggstein© Krasu
Nie trzeba było długo czekać aby moim oczom ukazał się kolejny zamek, tym razem to Zamek Schönbühel. Wybudowany na 40 metrowej skale tuż przy Dunaju. W czasie II wojny światowej zajęty przez Niemców, potem pod kontrolą Rosjan, teraz już w rękach prawowitych właścicieli. Jadąc dalej trafiam an stacje benzynową, a tak jakby nad nią mega klasztor, bardzo piękny, złocisty. Przykuwa uwagę z daleka. Jak się teraz dowiedziałem widziałem tylko jego część. Jest to klasztor benedyktynów w Melk. Opactwo powstało w średniowieczu. Benedyktyni z tego zakonu zainicjowali reformy w obrębie zakonu głosząc powrót do pierwotnej doktryny św. Benedykta i zyskując uznanie władz kościelnych.
Zamek Schönbühel© Krasu
Opactwo Benedyktynów w Melk© Krasu
Na stacji benzynowej korzystam w toalety a tam… specjalna półka na kask rowerowy/motocyklowy. No po prostu bajka, tego się nie spodziewałem i kask zostawiłem przy rowerze. Szukam gniazdka z prądem gdzieś an zewnątrz aby nie prosić kasjerów o podłączenie. O dziwo znajduję takie w pomieszczeniu koło myjni, do tego mam duży stolik w cieniu. Jest straszny upał więc postanawiam zrobić przerwę i podładować komórkę. Mam też czas aby dobrze przejrzeć mapę.
Wieszak na kask© Krasu
W miejscowości YYbs zatrzymuję się przed budynkiem, który wydawał mi się być muzeum rowerów. Jak się okazało to muzeum jest ale bardziej w centrum miasta. Nie byłem w środku, ale znalazłem film pokazujący zbiory tego muzeum. Film jest autorstwa polskiego rowerzysty – zaciekawionych odsyłam pod link.
Na bulwarze rozkładam się koło ławki. Wyciągam mój mokry namiot i suszę go na trawie. Wcześniej jadąc przez pola zakosiłem jedną kukurydzę. Także teraz wyciągam kuchenkę i sobie smażę smaczną kukurydzę. Tak sobie smażę i jedzie jakaś pani co się do mnie uśmiecha. Zjadłem a tu pani się za chwile wraca i pyta czy umiem mówić po niemiecku, a ja grzecznie że nie bardzo ale że po angielsku umiem. I już po angielsku proponuje mi 2 kawałki kurczaka, mówi że oni już pojedli i że im zostało i pomyślała czy bym nie chciał. No baa, pewnie że chętnie zjem. Pogawędziliśmy jeszcze chwilę, jak się okazało pani była Niemką z Monachium i była kiedyś w Polsce. Jechała dookoła któregoś z mazurskich jezior i bardzo się jej podobało. Fajnie że czasem można spotkać tak bezinteresownych ludzi, szczególnie jak się jest gdzieś na obczyźnie.
Muzeum rowerów© Krasu
Dunaj niestety za brudny do kąpieli, a miałem taką ochotę popływać tego dnia. Szukałem jakiegoś kąpieliska ale bezskutecznie. Widziałem w kilku miejscach amatorów kąpieli w kakao ale ja dziękuje. Po drodze było jeszcze sporo takich fajnych miasteczek i zamków. Zmęczenie dawało się we znaki i coraz rzadziej wyciągałem aparat, a szkoda bo widoki piękne.
Naddunajskie widoki© Krasu
W pewnym momencie Donauradweg odchodzi trochę od Dunaju i wspina się na małe wzgórze. Tam po raz pierwszy widzę Alpy, tak skromnie wyłaniają się zza horyzontu. To bardzo ładne podsumowanie całego dnia. To był jeden z najfajniejszych dni całej wyprawy.
W oddali Alpy© Krasu
Dzień 3 - Wiedeń - zagubione pranie., Dzień 5 - Doliną rzeki Traun - szmaragdowa woda.
Kategoria Długie Wycieczki, Alpy 2014
Dane wyjazdu:
99.30 km
5.00 km teren
06:25 h
15.48 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura min:21.0
Temperatura max:
Podjazdy: m
Kalorie: 2938 kcal
Rower:K r o s s
Dzień 3 Wiedeń - zagubione pranie.
Sobota, 9 sierpnia 2014 · dodano: 27.08.2014 | Komentarze 0
Dobrze się spało, aż szkoda
wstawać tak wcześnie. Ale dziś kolejny „miastowy” dzień, a jak to w mieście
czas szybko ucieka szukając dobrej drogi w tym gąszczu uliczek. Na szczęście
jestem jeszcze w pięknych okolicach i ranek wita mnie cudownymi widokami.
Takie widoki chciałbym mieć każdego ranka© Krasu
Zbliżając się do Wiednia trasa
prowadzi bulwarami koło kanału Neu Donau. W publicznej toalecie jest też kran z
woda na zewnątrz wraz z lusterkiem. Jakiś rowerzysta korzysta i się goli, no to
sobie myślę też skorzystam i wjadę do stolicy z pięknie gładką twarzą ;) Zaraz
potem jadę koło plaży nudystów, mimo wczesnej pory już kilku starych obleśnych
entuzjastów wietrzy swoje przyrodzenia, trzeba szybko stamtąd spadać! Pytam
jakiegoś rowerzystę którym mostem najlepiej się przeprawić do centrum miasta,
bo oczywiście nie mam żadnego planu Wiednia. Przejeżdżam na tak jakby wyspę
oddzielającą kanał od głównego nurtu Dunaju, a tutaj podjazdy na most dla
rowerzystów jak kręte schody, żeby nie było za stromo. Wylądowałem jednak na
Praterze, czyli dzielnicy ze słynnym wesołym miasteczkiem. Jest koło 9 więc
wszystko pozamykane i jeszcze spokój. Szybka przejażdżka, kilka fotek i jadę
dalej, tylko gdzie ? Wstępuję na dworzec tamtejszego PKP i pytam w informacji.
Pan jednak nie za miły mówi ze oni udzielają informacji tylko dotyczących
rozkładów jazdy itp. To się pytam w ogóle w którym kierunku jest centrum
miasta. Mają też plan Wiednia w gablocie więc zerkam i mniej więcej orientuję
się co i jak.
Rowerowe udogodnienia© Krasu
Wiedeń© Krasu
Diabelski młyn© Krasu
Prater - dzielnica słynna z wesołego miasteczka© Krasu
Most na Dunaju© Krasu
Centrum biznesowe Wiednia ??© Krasu
Dojeżdżam pod
katedrę św. Szczepana a tam już cały turystyczny zgiełk. Sama katedra bardzo
piękna, taki styl budownictwa bardzo mi się podoba. Żałuję że nie mam gdzie
zostawić roweru żeby zobaczyć ją do środka. Szukam informacji turystycznej ale
nigdzie nie widzę. Za to pełno sklepów topowych marek, a to Georgio Armani a to
Versace, nic tylko kupować!
Katedra św. Szczepana w Wiedniu© Krasu
Krasu na rowerku© Krasu
Katedra© Krasu
Pod katedrą pytam jednego z
naganiaczy turystów do zakupu biletów o drogę do informacji turystycznej bo
ileż można błądzić po Wiedniu. Pierwsze co to mnie upomina że tutaj nie można
jeździć na rowerze tylko prowadzić ale mniej więcej wytłumaczył mi gdzie jest
takie info. Jednak trochę mi zeszło zanim znalazłem, musiałem jeszcze kilka
razy dopytać. Całe to centrum informacji turystycznej to był taki śmieszny
złoty barak postawiony koło skrzyżowania. Ucieszony parkuje rower a tu zonk!
Gdzie moja koszulka ?? Przyczepiłem sobie wczorajsze pranie do sakw, dwie
koszulki i spodenki. A tu brak mojej ulubionej koszulki! No nic jak już jestem
to idę po mapy, coś tam darmowego jest, pytam o mapę ścieżek rowerowych ale
takowej nie posiadają. Szkoda mi koszulki więc postanawiam kawałek się wrócić,
może akurat gdzieś będzie. Całe szczęście koszulka leży kilka przecznic wcześniej
koło opery wiedeńskiej. Może to był znak żeby tam wstąpić, ja jednak odpuszczam
i jadę w stronę Hofburga, siedziby cesarskiego rodu Habsburgów. Wiedeń jest
piękny, na każdym kroku widać bogactwo i kunszt architektury. Pełno wszędzie
też turystów, co mniej lubię. Toteż kolejka do wody pitnej była, swoje odstałem
i wszystkie bidony napełniłem. Kilka przecznic dalej trafiłem na pogrzeb. Taki
uroczysty, z wojskiem i wszystkimi honorami. Ale trwało akurat przemówienie
polityków, także tylko kilka fotek i już mnie tam nie było. Koło ratusza
rozłożony był gigantyczny ekran bo akurat był festiwal filmowy. Z tym że o tej
porze żadnego filmu nie wyświetlano, ochroniarz jednak i tak upomniał mnie że nie
wolno tam jeździć rowerem. No niech mu będzie, zsiadłem ale przeprowadziłem kawałek
dalej i wio, spadam stąd!
Hofburg, siedziba cesarzy a ja sie pcham z rowerem ;)© Krasu
Architektura Wiednia© Krasu
Wiedeń - kopalnia zabytków© Krasu
Niektóre w remocnie© Krasu
Rydwan kontra bolid F1© Krasu
Ratusz w Wiedniu© Krasu
Kilka przecznic
dalej rozsiadam się w parku koło okrągłego stołu. Przepatruję mapę bo nie
znalazłem jednego z pałaców, który kojarzyłem zawsze z Wiedniem. Z takim dużym
ogrodem, mnóstwem kwiatów, fontann oraz budowlą na wzgórzu. Jedna z miniaturek
wydaje się pasować do mojego wyimaginowanego wyobrażenia o tym miejscu. Jest
duży budynek z ogrodem ale to jest na drugim końcu miasta. No nic postanawiam
jednak tam jechać. Co chwile muszę sprawdzać gdzie jestem na mapie, ciągle się
gubię w tych uliczkach i ścieżkach rowerowych. Przy budce z kebabami postanawiam
odpocząć i jednego zamawiam. Od razu widać że to już nie centrum miasta. Pełno
podejrzanych typków się kreci, śmierdzi niemiłosiernie, szaro i ponuro, całkowicie
inna atmosfera. Zjadam i spadam stąd jak najszybciej. Dojeżdżam na miejsce trochę
od boku i wielki zonk, pisze że tutaj jest ale ZOO ! No nie róbcie sobie jaj,
tyle jazdy i błądzenia a tu ZOO! Jak już jestem to sprawdzę główny budynek,
może jednak dobrze trafiłem. Budynek sie ciągnie dobre kilkaset metrów,
podjeżdżam pod główną bramę i jednak to jest Pałac Schönbrunn. Odetchnąłem z
ulgą. Jednak nie trwało to długo, dojeżdżam do bramy a tam wypada ochroniarz: „No
bikes! No bikes!”. No kurde ale będę prowadził, ale nie dalej „No bikes!”. W
dupę jeża, tłukę się z godzinę przez zatłoczony Wiedeń a tu jakiś nadgorliwy
ochroniarz mnie nie wpuścił. No nic zostawiam rower przy bramie i wchodzę na
dziedziniec, kilka fotek strzelam. Ale główne atrakcje, czyli piękny ogród i
fontanny są za pałacem. Nie zostawię tak roweru bo nie będę mieć czym do domu
wrócić. Zrezygnowany idę do ochroniarza i pytam czy mogę koło niego przypiąć
rower do bramy, czy mi popilnuje. On na to że spoko ale że za 20 minut kończy
pracę i przyjdzie ktoś inny. W 20 minut to nie obrócę bo to hektary tych
ogrodów. Ale proponuje mi ze zamknie mi rower w kantynie dla ochroniarzy i jak
potem wrócę żebym przyszedł do ochroniarza co tu będzie siedział to mi otworzy.
No to świetnie! Teraz na legalu wprowadzam sobie rower do pałacu! Chwile temu
wywaliłby mnie na zbity pysk a teraz mój rower odpoczywa w pałacowym budynku.
Ja zabieram wodę, aparat i idę zwiedzać. Niestety po kilku fotach wyczerpują
się baterie w aparacie a drugie zostały zamknięte z rowerem.. Nie wracam się
już żeby gościa nie denerwować tylko robię zdjęcia komórką. Piękny ogród,
fontanny i widok na cały Wiedeń. Warto było się pomęczyć. Na dodatek jest tutaj
darmowe WiiFii więc piszę chwilę z moim szczęściem co się zamartwia o mnie w
Polsce.
No bikes! No bikes!© Krasu
Fota na fb coby wiedzieli że żyję© Krasu
Pałac Schönbrunn© Krasu
Pałac Schönbrunn - za "wodospadem"© Krasu
Altanka ogrodowa ;)© Krasu
Jest już popołudnie i pora powoli
ewakuować się z Wiednia. Wracam do budki ochroniarza a tam Pani w średnim
wieku, która nie bardzo umie angielski. Udaję mi się jednak dogadać i odzyskuje
swój sprzęt. Wyjazd z Wiednia to był koszmar! Znowu ciągłe sprawdzanie gdzie to
ja jestem. Niedaleko Dunaju zaczynam szukać sklepu. Jest Penny Markt ale nie ma
jak dojechać. Musze rower wyprowadzać na most po schodach i wrócić kilkaset
metrów. Tragedia wypchać taki obładowany rower po stromych schodach. Jak wracam
to jeszcze spotykam chyba jakiegoś naćpanego gościa, na szczęście cwaniaczek
mnie nie zaczepia tylko patrzy spode łba. Udaje mi się w końcu odnaleźć ścieżkę
naddunajską. Powoli opuszczam to miasto z jednej strony piękne, ociekające bogactwem
z ciekawą historią a z drugiej jak to w takich miastach bywa, są też dzielnice ohydne,
slumsy z lokatorami spod ciemnej gwiazdy. Za miastem trafiam na fajną
miejscówkę do kąpieli. Wraz z miejscowymi trochę popływałem, wypiłem piwko i
jadę dalej. Niestety zaczyna padać. Chowam się pod mostem, ale miejscówka
zajęta przez rybaka z synem. Trochę za blisko jakiegoś miasteczka żeby zostać
na noc no i zajęte jakby nie było. Przeczekuje największy deszcz i szukam
miejscówki za miasteczkiem. Rozbijam się koło pola kukurydzy. W lasku obok ktoś
urządził sobie ognisko, nie chce mi się już przenosić z namiotem dlatego po
cichutku pakuję się w namiot i zasypiam, chociaż kilka razy budzą mnie odgłosy
z pobliskiej imprezy.
Dobranoc!© Krasu
Dzień 2 – Bratysława, Dzień 4 Donauradweg – kurczak jest wielce OK!
Kategoria Alpy 2014, Długie Wycieczki
Dane wyjazdu:
58.50 km
10.00 km teren
04:13 h
13.87 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura min:21.0
Temperatura max: 42
Podjazdy: m
Kalorie: 1178 kcal
Rower:K r o s s
Alpy 2014 - Dzień 2 – Bratysława
Piątek, 8 sierpnia 2014 · dodano: 25.08.2014 | Komentarze 0
Mój pociąg do Bratysławy odjeżdża o 5:24, dlatego pobudka
dość wczesna. Pogoda nie zapowiadająca się zbyt dobrze, dalej mokro i
deszczowo. Na stacji ciężko dostać się na peron bo mój rower z bagażami nie
chce się zmieścić w windzie. Jakoś udaje mi się go w końcu upchać tak żeby
zamknęły się drzwi i wjeżdżam na peron. Miejsce dla rowerów ma być w 3 wagonie
od końca – to informacja od pani z okienka. Tak też jest ale nie chcą się
otworzyć drzwi do przedziału rowerowego, no trochę lipa. Ale pani konduktor w
końcu mnie zauważa i otwiera mi drzwi, które były zamknięte na klucz. Coś tam
do mnie mówi po słowacku ale nie bardzo rozumiem. Zawieszam rower na wieszaku i
rozkładam siedzenie z boku bo wole mieć sprzęt na oku. Jednak pani konduktor
tłumaczy mi że nie mogę tutaj siedzieć tylko muszę iść do przedziału. No trochę
mnie to martwi, ale co zrobić. Jednak jak wychodzę z tego przedziału
rowerowego, okazuje się że jest on zamykany również od strony wagonu. Także już
spokojny że mój rower jest bezpieczny jadę sobie prawie 4 godzinki do
Bratysławy. Gdzieś w połowie drogi rozpogadza się i świeci piękne słońce.
Wysiadam w Bratysławie i ździwko, nie ma żadnej windy ani nic tylko schody. Nie
będę przecież targać tego po schodach, znajduję przejście służbowe przez tory i
przejeżdżam na stację. Jak to w wielkim mieście pełno ludzi, dworzec tętni
życiem. Pierwsze wrażenie miasta nie za dobre, wszystko wygląda jakby nie było
remontowane dobre 20 lat jak nie lepiej, podobnie jak w Polsce na starych dworcach
PKP. Moją uwagę przykuwa tylko szyld
Dworzec kolejowy© Krasu
Wyjeżdżam na miasto, ulice jeszcze bardziej szare i ponure.
No tak muszę znaleźć centrum miasta, a tu ani planu miasta ani nie mam pojęcia
w której części miasta jestem. Na czuja podjeżdżam trochę główną drogą i jestem
koło pięknego budynku, który okazuje się być pałacem prezydenckim. Do ogrodu
nie można wchodzić z rowerami dlatego zatrzymuję się tylko na kilka fotek i
jadę dalej.
Pałac prezydencki© Krasu
Zaczynam podjeżdżać wąskimi uliczkami pod strome wzgórze, na
którym zauważam zamek. Jak się okazuje to zamek królewski. Znowu zakaz jazdy
rowerem, to prowadzę. Zamek bardzo ładny, z klimatem. Nie czuć zbytniego
przepychu. Widoki z zamkowego wzgórza piękne, w dole Dunaj ze swoimi mostami.
Na dziedzińcu pełno turystów. Podjeżdża jakaś grupka sakwiarzy, widzę polską
flagę to podjeżdżam zamienić kilka słów. Chłopaki jadą z Polskie przez Czechy,
Słowację, Rumunię aż do morza czarnego, po drodze przejeżdżając przez trasę
trans fogarską w Karpatach. Bardzo fajna trasa, urozmaicona i co najfajniejsze
- przez góry. Nie widzę jednak żadnego centrum informacji turystycznej, więc
dalej bez planu miasta zjeżdżam w dół, w kierunku Dunaju. Trafiam jednak w
przepiękne wąskie uliczki, pełne przydrożnych kawiarenek i cudownych starych
kamienic. Starówka Bratysławy bardzo mi się podoba. Kręcę się dość długo po
mieście podziwiając miasto i zażywając słonecznej kąpieli. Na jednym z placów,
koło fontanny spotykam rowerzystę z dalekiego wschodu. Nie rozmawiałem z nim
ale widać po nim że przyjechał tutaj na rowerze.
Zamek królewski w Bratysławie© Krasu
Panorama ze wzgórza zamkowego© Krasu
Siadam na ławce i obserwuję, ciągle coś się dzieje. A to
młoda para ma sesję zdjęciową, a to grupa turystów prowadzona jak stado przez
najważniejsze zabytki. Lubię czasem tak stanąć z boku i obserwować otaczający
mnie świat. Chodź na chwilę wyłączyć się z tej pogoni i zaczerpnąć otaczającego
mnie klimatu.
Bratysława© Krasu
Na następny dzień mam zaplanowany Wiedeń, który jest bardzo
blisko Bratysławy bo tylko kilkadziesiąt kilometrów rowerem. Nie pamiętam
dokładnie może 60 a może 80 kilometrów. Dlatego mam dużo czasu w Bratysławie,
bo nocleg chce znaleźć niedaleko przed Wiedniem aby od rana być już w Wiedniu.
Krążąc jeszcze po mieście, wstępuje na kebaba z funduszy od mojej narzeczonej
przeznaczonego właśnie na dobre jedzenie abym całkiem jako kościotrup nie
wrócił. Oglądam jeszcze kilka zabytków, w tym piękną operę. Powoli odnajduje
ścieżkę rowerową naddunajską, którą to mam zamiar dostać się do Wiednia.
Bajkowa Opera© Krasu
Mutanty w Bratysławie© Krasu
Udaje mi się
jednak uciec, jeszcze tylko kilka spojrzeń na piękny zamek na wzgórzu, na
wiszący most i odjeżdżam. Bratysława bardzo mi się spodobała, chętnie tu kiedyś
wrócę.
Bratysława - most na Dunaju© Krasu
Bratysława - zamek królewski© Krasu
Wyjeżdżam za miasto i krajobraz bardzo szybko zmienia się w
bardziej sielski, wręcz wiejski. A to pola kukurydzy, a to słoneczników, małe
wzgórza i wstęga Dunaju przecinająca krajobraz.
Bardzo szybko wjeżdżam na terytorium Republiki
Austryjackiej. Ścieżka rowerowa oczywiście jest poprowadzona osobno. W jednym
miejscu jednak remontują drogę i przez objazdy towarzyszą mi auta wzbijające
tumany kurzu. Ścieżka bardzo dobrze oznakowana, nie ma problemu z nawigacją.
Kieruje się w stronę małego miasteczka Hainburg. Tam zakupy w Billi i jadę
dalej do naddunajskiego parku narodowego. Malowniczymi terenami wzdłuż wałów,
przeważnie to po wałach dojeżdżam jakieś 10km przed Wiedeń, gdzie w ustronnym
miejscu rozbijam się na noc. Jest nawet miejsce do zażywania kąpieli.
Hainburg© Krasu
Naddunajski park narodowy© Krasu
Miejsce na nocleg w zaciszu starorzeczy Dunaju© Krasu
Kategoria Alpy 2014, Długie Wycieczki