Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi krasu z wioski Golanka. Mam przejechane 23890.85 kilometrów w tym 1779.10 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.07 km/h i jest mi z tym dobrze.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy krasu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
93.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura min:4.0
Temperatura max:
Podjazdy:2400 m
Kalorie: kcal
Rower:K r o s s

Dzień 8 - "D-Day"

Czwartek, 14 sierpnia 2014 · dodano: 18.01.2015 | Komentarze 0

Nocy nie przespałem zbyt spokojnie, odgłosy z wodospadu oraz padającego deszczu nieco przeszkadzały. Całe szczęście rano nie pada. Zwijam graty i czas wyruszać. Dziś „D-Day” czyli dzień ataku na główny cel wycieczki – przełęcz Hochtor. Na dzień dobry ostry podjazd, potem kawałek bardziej płaski gdzie ulokowane są bramki poboru opłat. Na szczęście rowerzyści muszą tylko wcisnąć guzik i szlaban dla nich otwiera się za darmo. Dla „prosów” jest opcja zmierzenia czasu podjazdu. Oczywiście trzeba za to zapłacić kilka Jurków. Znaki pokazują 33km frajdy - serpentynek, stromych podjazdów i zjazdów, świstaków a nawet krów milka. Jest jednak jedna rzecz która mnie martwi – pogoda. Co prawda nie pada ale jest zimno i nad górami wiszą chmury, gęsto je opatulając. Nic na to nie poradzę, próbuję podjeżdżać. Po drodze co jakiś czas mijam tablice z informacją na jakiej wysokości jestem, bardzo fajna sprawa chociaż na początku nie jest do śmiechu jak wiadomo ile jeszcze trzeba zrobić w pionie. W wyższych partiach drogi tabliczki te numerują zakręty, ale nie wiedziałem ile ich jest także niespodzianką było aż się w końcu skończyły. Od pewnego czasu każdy zakręt był biciem rekordu wysokości na jaki wjechałem rowerem. Na końcu okazało się, że wjechałem rowerem wyżej niż kiedykolwiek byłem na piechotę, bo niestety najwyżej byłem tylko na naszych Rysach.

Droga zapowiada się ciekawie © Krasu

Coraz wyżej i wyżej © Krasu

Rodzinne klimaty © Krasu

Droga bardzo piękna © Krasu

Chociaż nie było mi dane podziwiać piękna krajobrazu © Krasu

Świstaków też nie było, a panoramy podziwiałem tylko na tablicach informacyjnych © Kras

Zdawałem sobie sprawę, że nie będzie łatwo podjechać pod przełęcz z tymi wszystkimi bagażami. Namiot muszę kupić jakiś lżejszy bo ten jest 3 osobowy i waży tony ;) Ale za to jaki komfort ;P Nie przewidziałem jednak aż takiej złej pogody. Gdy tylko wjechałem w chmury temperatura zaczęła gwałtownie spadać. Mżawka sypała się z nieba a miejscami przechodziła w deszcz. Odezwało się również kolano, które nie przyzwyczajone w tym roku do takich przebiegów za mocno dostało w dupę. Ubrałem wszystko co tylko miałem. Nie wziąłem jednak rękawic zimowych, mam tylko te bez palców. Coraz mniej czuję palce, ciężko zmienić przełożenie. Trudów nie rekompensują widoki bo widzę raptem na parę metrów. Z każdym zakrętem jest coraz gorzej i zaczyna bardziej lać. Zastanawiam się czy nie zawrócić. Ledwo czuję palce to jak ja zjadę s powrotem ? Nie dam rady tak mocno zaciskać hamulców, a przy takim nachyleniu i serpentynach nie ma mowy o szybkiej jeździe. Czuje się załamany, co tu robić. Brakuje sił by jechać dalej a nie ma jak wrócić, i te wszechobecne mleko w powietrzu… Po dłuższej chwili zbieram się jednak do kupy. Jak już tyle podjechałem to i resztę jakoś zmęczę. Może uda mi się wyjechać ponad chmury. Tylko ten deszcz i przejmujące zimno… Obrót korby za obrotem, metr po metrze, zakręt za zakrętem. Jak w jakimś horrorze, nawet nie widzę ile jeszcze do końca. Jadę jak w transie jakby mnie tutaj w ogóle nie było. Aż tu nagle za zakrętem widzę budynek! O tak to już nie może być daleko. Jest to budynek muzeum „Alpine Naturschau”. Szybko wchodzę do środka nawet nie zamykając roweru, bo po pierwsze kto by go tutaj ukradł i to w taką pogodę, a po drugie nie dałbym rady z tak zgrabiałymi palcami. Nie pamiętam nawet ile czasu tam spędzam, ale obchodzę wystawy kilka razy żeby dojść do siebie i odzyskać czucie w palcach. W planach miałem odbić tutaj na punkt widokowy Edeweissespitze, ale w takich warunkach widoki będą żadne. Z drugiej jednak strony miał to być najwyższy punkt mojej wyprawy. Raz kozie śmierć – jadę! Droga przekształca się w brukowany trakt na którym ciężko mają minąć się 2 samochody. Kostka po kostce pnę się w górę. Aż w końcu jestem. Udało się, wyjechałem na samą górę bez żadnego pchania roweru. Endorfiny szaleją i spychają ciemne myśli jak stąd zjechać na drugi plan. Stąd muszą być piękne widoki przy dobrej pogodzie. Strzelam kilka fotek, zwiedzam jakiś budynek z wystawą i zjeżdżam z powrotem pod muzeum. Czas jechać dalej na przełęcz Hochtor.

Muzeum © Krasu

Podczas budowy drogi znajdowano nawet złoto © Krasu

2571m n.pm. czy kiedykolwiek będę wyżej ? © Krasu

Nie dla mnie piękne panoramy alpejskie © Krasu

Dalsza część drogi do przełęczy nieco się wypłaszcza. Jest jeszcze kilka podjazdów ale już nie tak stromych. Miejscami zalega jeszcze śnieg. Jest więcej turystów. Jeden z nich zagaduje nawet do mnie, jak się okazuje sam też kiedyś jeździł na wyprawy z sakwami. Gawędzimy chwile, robi mi kilka fotek i jadę dalej. Przejeżdżam przez tunel i oto jestem na przełęczy Hochtor. Tutaj kolejny sklepik z pamiątkami połączony z muzeum. Kolejna okazja do ogrzania się. Jest nawet termometr koło tunelu który pokazuje 4 stopnie Celsjusza. Trochę zimno jak na sierpień ale odczuwalna temperatura i tak jest dużo niższa. Całe szczęście pogoda po drugiej stronie przełęczy trochę się poprawia. Zagrzałem się w środku to mogę zacząć zjeżdżać. Jednak co chwilę się zatrzymuję i podziwiam widoki, strzelam fotki. Co prawda jestem już poniżej chmur i widoki nie są typowo alpejski ale i tak jest cudownie. Spotykam nawet rodaków. Ale zaraz, zaraz. Widzę jakiś rowerzystów z sakwami i to o azjatyckich rysach twarzy. Czyli nie tylko ja jestem tak porąbany żeby w taką pogodę podjeżdżać. Od razu mi lepiej. Dopinguje ich podczas wspinaczki, kiedy ja już uśmiechnięty zjeżdżam sobie w dół.

Hochtor z jego pięknymi panoramami w tle ;P © Krasu
Niezmordowani azjaci nie dają za wygraną © Krasu

Alpejskie widoki © Krasu

Niestety świstaków nie spotkałem © Krasu

Góry, ach te góry © Krasu

Jak tor z formuły 1 © Krasu

Heiligenblut © Krasu


W planach miałem jeszcze podjechać pod lodowiec Pasterze, skąd jest też podobno dobry widok na Grossglocknera czyli najwyższy szczyt Alp Austryjackich. Ze względu na pogodę i zmęczenie postanawiam jednak już zjechać na dół. W miasteczku Heiligenblut odpoczywam, kupuję i wysyłam kartki. Po czym z pewnym sentymentem jadę dalej. Bo już czas wracać tak naprawdę do domu. Kilkanaście kilometrów dalej rozkładam się z kuchenką na przydrożnych ławkach. Nadciąga prawie czarna chmura. No i zaczyna się ulewa. Drzewo pod którym się schroniłem zaczyna przemakać, w około żadnego dachu żeby się schronić. Jest mi już jednak wszystko jedno. Jestem tak zmęczony że prawie śpię. Po dłuższym czasie deszcz zelżał. No to jadę szukać miejscówki na nocleg. Nie ma jednak nic ciekawego bo wszędzie mokro. Dojeżdżam do miejscowości Winklern gdzie muszę się zastanowić jak wracać. Ze względów osobistych chcę wrócić wcześniej niż planowałem. Najlepiej jak najwcześniej. Dlatego decyduję się wrócić do Wiednia pociągiem. Tutaj jednak nie ma kolei, najbliższe większe miasto to Lienz. Ale żeby do niego dojechać trzeba pokonać znowu przełęcz a jest już późno i znowu leje. Do tego jest już późno. Ale nie mam pojęcia o której będzie z rana jakiś pociąg. Postanawiam mimo deszczu dojechać na „PKP” w Lienz. Nie jestem jednak sam, jakiś inny rowerzysta też podjeżdża pod przełęcz mimo deszczu. Było stromo ale jakoś się wygramoliłem. W nagrodę po drugiej stronie świeże gruszki prosto z drzewa. Na dworcu kolejowym sprawdzam pociągi. Muszę mieć przesiadkę w Villach. Dworzec niestety nie nadaje się do spędzenia tutaj nocy bo syf, smród, ćpuny itp. Jadę jeszcze na rynek bo słychać że jest jakiś koncert. Przy okazji jest kilka fajnych samochodów na pokaz. Po 21 zaczyna lać i ludzi coraz mniej. Ja też wyjeżdżam z miasta i znajduję fajną miejscówkę do spania w wiosce obok. Przystanek autobusowy z bali drewnianych, wielkości garażu samochodowego. Do tego zaraz przy nim kran z wodą i „umywalka” wyrzeźbioną w bali drzewa. Po prostu bajka, można spokojnie iść spać.

Dodatkowa przełęcz do pokonania w drodze do Lienz © Krasu

W dolinie Lienz © Krasu

Zlot blacho smrodów ;) © Krasu


Dzień 7 - Ręcznik zdrajca!, Dzień 9 - Bonus słoweńsko-włoski.


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa rdzik
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]