Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi krasu z wioski Golanka. Mam przejechane 23890.85 kilometrów w tym 1779.10 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.07 km/h i jest mi z tym dobrze.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy krasu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Długie Wycieczki

Dystans całkowity:5098.76 km (w terenie 700.30 km; 13.73%)
Czas w ruchu:241:52
Średnia prędkość:18.23 km/h
Maksymalna prędkość:64.50 km/h
Suma podjazdów:28725 m
Maks. tętno maksymalne:45 (22 %)
Suma kalorii:112811 kcal
Liczba aktywności:49
Średnio na aktywność:104.06 km i 6h 02m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
125.90 km 0.00 km teren
06:30 h 19.37 km/h:
Maks. pr.:51.51 km/h
Temperatura min:
Temperatura max:
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Dzień 1 - Antwerpia, Bruksela, Waterloo

Czwartek, 21 lipca 2016 · dodano: 29.08.2016 | Komentarze 0

Korzystając z długiego weekendu wybrałem się na trzydniową wycieczkę w Ardeny do Francji. Aktualnie mieszkam na południu Holandii i po przestudiowaniu map te góry wydawały się dobrą propozycją na trzydniowy wypad. Nie mam tutaj swojego Krossa, sakw ani sprzętu biwakowego, dlatego zaopatrzyłem się tylko prowizorycznie w niezbędne rzeczy. Plecak turystyczny akurat miałem tutaj, dokupiłem karimatę i dodatkowy bidon, pompkę i inne drobiazgi. I tak oto z szosówki zrobiłem coś czym mogłem jechać w dalszą podróż. Oczywiście jazda z takim dużym plecakiem jest dużo cięższa niż z sakwami, ale lepsze to niż nic. Za to szosówka szybsza ;)

Antwerpia, to zaczynamy zwiedzanie Belgii © Krasu


Początek pierwszego dnia to znana mi trasa do Antwerpii, gdzie pracuję. Co prawda pracuję na obrzeżu w porcie ale w centrum bywam dość często w kościele i na zakupy w polskim sklepie. Mimo że jest to typowo przemysłowe miasto to centrum miasta bardzo mi się podoba. Jest tam bardzo piękny dworzec kolejowy, ciekawa katedra czy też tak zwana dzielnica diamentów.

Dworzec w Antwerpii © Krasu
Katedra w Antwerpii © Krasu
Z Antwerpii wyjeżdżam w kierunku południowym, co jakiś czas sprawdzając drogę na gpsie, niestety miałem go tylko na tablecie co było naprawdę uciążliwe. Co nie byłem pewny drogi to zatrzymanie i wyciąganie go z plecaka, masakra jakaś. Część drogi pokonuję wzdłuż kanału. Po drodze przejeżdżam przez  lub mijam dziesiątki mostów zwodzonych różnego typu. Przez dłuższy czas zabudowa mieszkalna jest bez przerwy, potem bardziej skupia się w miasteczka. Niektóre urokliwe a niektóre szare i bez wyrazu. Koło południa docieram do Brukseli.

Most zwodzony © Krasu

Kanał w Belgi © Krasu
Wjeżdżam do Brukseli © Krasu

W Brukseli kieruję się na wzgórze w okolice zamku królewskiego "Kasteel van Laken". Plątam się trochę po parku i w okolicach Atomium.
Po czym zjeżdżam w dół do samego centrum. Po drodze przez przypadek odnajduję nawet ulicę Jana Sobieskiego. W centrum jak to bywa w takich turystycznych miejscach wielki tłok. Dodatkowo 21 lipca w Belgi to święto narodowe i w stolicy odbywała się parada wojskowa, liczne pokazy, stoiska i tłumy, tłumy tłumy....
Pierwsza napotkana świątynia, od razu dzieło sztuki © Krasu
Atomium © Krasu

Ulica Jana Sobieskiego w Brukseli © Krasu

Dzielnica biznesowa Brukseli © Krasu
Czarna kamienica czyli siedziba Brussels City Muzeum © Krasu

Wielki plac w Brukseli © Krasu
Tłumy wszędzie w centrum © Krasu
Jeden z parków Brukseli © Krasu
Można było zobaczyć z bliska wyposażenie Belgijskiej armii © Krasu

Można też było powspinać się z piekną panoramą Brukseli w tle © Krasu

Ulice pozamykane, coraz więcej ludzi i wojska. To znak że czas się stąd zmywać. Oglądam tylko kawałek parady żołnierzy i opuszczam miasto w kierunku Waterloo, miejsca bitwy która zmieniła losy współczesnej Europy i była miejscem ostatecznej klęski Napoleona.
Znajduję fajne miejsce na nocleg, pod zadaszoną altanką. Ale niestety podczas gdy objeżdżam okolicę, ktoś robi sobie tam ognisko i imprezkę. Także rozkładam karimatę i śpiwór kawałek dalej na ławeczce koło dróżki rowerowej. Tam spokojnie śpię do rana.
Kopiec i pomnik w miejscu bitwy pod Waterloo © Krasu





Dane wyjazdu:
100.30 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura min:
Temperatura max:
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kameleon

Antwerpia - Belgia.

Niedziela, 24 maja 2015 · dodano: 30.06.2015 | Komentarze 0

W Belgi i Holandii 25 maja jest wolny od pracy, zapowiadał się więc długi weekend. Po sprawdzeniu pogody niedziela wydawała się dobrym dniem na dłuższą przejażdżkę. Już  od dłuższego czasu wybierałem się do Antwerpii ale zawsze jakoś nie wychodziło, to choroba, to pogoda, to leń. Tym razem nie było wymówek, tym bardziej że miałem jeszcze sprawę tam do załatwienia. Wstaje koło 7, śniadanie i w drogę. Pogoda rzeczywiście piękna, tylko trochę chłodno z rana jak na maj. Wybieram trasę przez Putte, Merksem do centrum, a żeby się nie wracać tą samą drogą to wracam przez port. Nie mam przy sobie żadnego planu miasta, ale coś tam pamiętam z tego co patrzyłem na necie, a trochę wspomagam się mapami na przystankach autobusowych, a w ostateczności pytam o drogę. Pierwszy obiekt jaki zwiedzam to stacja kolejowa. Wiele o niej słyszałem, że to jedna z najpiękniejszych stacji w europie. Dworzec rzeczywiście ładny, zabytkowy, z trzema poziomami peronów. Nie znam się dobrze na stylach w budownictwie, także nie wiem pod co go podciągnąć.


Antwerpia, powitanie na dworcu głównym © Krasu
Dworzec Główny w Antwerpii © Krasu


Przejście na perony © Krasu
Hala dworca głównego © Krasu
Wielopoziomowe perony © Krasu
Hala dworca z zewnątrz © Krasu

Niedaleko dworca znajduje się tzw dzielnica Diamentów. Słynie ona jak sama nazwa wskazuje z diamentów - ich obróbki, handlu diamentami i gotową biżuterią. Duża część diamentów z całego świata trafia właśnie tutaj. Jestem jednak tutaj w niedzielę przed południem i większość sklepów jest zamknięta, udaję mi się oglądnąć tylko kilka witryn. W bocznej uliczce trafiam akurat na jakąś dostawę bo obstawiało ją kilku facetów w wojskowych strojach z bronią wielkości kałacha. Jest to też głównie żydowska dzielnica, bardzo często można ich tutaj spotkać w charakterystycznych strojach z jarmułkami na głowie i zapuszczonymi pejsami.


Dzielnica diamentów w Antwerpii © Krasu
Bank diamentów, międzynarodowe laboratorium diamentów, światowe centrum diamentów w Antwerpii © Krasu

Robiąc zdjecie zaraz sie otworzyła tylna szyba i zostałem upomniany że nie można fotografować wystawy © Krasu

Idąc dalej główną handlową ulicą miasta, możemy podziwiać zabytkowe kamienice, w których są sklepy... Tutaj np taki armani jeans w pięknej kamienicy.

AJ Jeans © Krasu


Centrum Antwerpi © Krasu
Mały ryneczek przed katedrą © Krasu
A przed sklepem z piwami z całego świata, prawda życiowa ;) © Krasu
"międzynarodowy" budynek © Krasu
Katedra w całej swojej okazałości © Krasu
Nad Skaldą © Krasu

W Antwerpia można spotkać też nowoczesne budownictwo © Krasu
Żeby nie wracać tą samą drogą to postanowiłem wrócić przez port. Miałem trochę problemów ze znalezieniem odpowiedniej drogi bo nie miałem żadnej mapy ani planu miasta. W dzielnicy portowej pełno zwodzonych mostów i śluz, ale jakoś w końcu udało się zneleść właściwą drogę nad głównym kanałem. Tak się złożyło że nawet wracałem koło swojej pracy. Nie dość że cały tydzień tam siedzę to i jeszcze w weekend się zachciało.
Budynek portu pasażerskiego © Krasu
Niski poziom wody odsłonił stare portowe budownictwo © Krasu
Dzielnica portowa-przemysłowa © Krasu
Przy budowie tego pieca spedzilem ostatnie pol roku © Krasu
Mosty zwodzone, przejezdzam tedy codziennie do pracy © Krasu
Przepływał akurat kontenerowiec z hong kongu, plynie po kolejna dostawę chińszczyzny do europy © Krasu
Nawet w dzielnicy portowej można znleść takie cudeńka holenderskie © Krasu

A w oddali widać elektrownie atomową. Tak blisko mista i jakoś nic się nie dzieje, można tanio produkować prąd © Krasu
Zjechałem kawałek z głównej drogi i znalazłem fajne malutkie miasteczko. Kto by pomyślał że w takim rejonie obstała się mieścina malutka. Razem z przystanią, tylko że odpływ taki wielki że łódki ryją kadłubami po mule zamiast pływać...
Scaldis © Krasu
Jacht klub ;) © Krasu
Wracam do domu ścieżkami rowerowymi których jest tu całe mnóstwo. Pierwsza setka w tym roku. Jednak rower ten jest super po miescie a na dalsze wypady nie jest za wygodny. Albo wręcz jest z wygodny i nie da się nim za szybko jeździć.




Dane wyjazdu:
54.04 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura min:
Temperatura max:
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kameleon

Sint-Maartensdijk.

Niedziela, 19 kwietnia 2015 · dodano: 25.04.2015 | Komentarze 0

Dzisiaj test jazdy za numerami skrzyżowań z atlasu rowerowego. Ogólnie system się sprawdził, jednak trzeba brać pod uwagę że system ciągle się rozwija i pomimo kupionego niedawno atlasu nie było na nim kilku punktów.
Do Tholen znaną drogą a potem bulwarem nadmorskim, chociaż to kanał a nie otwarte morze. Ale jak to zawsze od morza wiało niemiłosiernie. Jazda wymagająca jak w górach chociaż po płaskim. Jest tam nawet poprowadzona tematyczna ścieżka rowerowa pod silny wiatr.
Dobrze wieje to i żaglówki pływają © Krasu
W oddali farma wiatraków i para wodna wydobywająca się z mega kominów chłodni w elektrowni atomowej w Antwerpii © Krasu
Część dzisiejszej trasy prowadziła fajną ścieżką rowerową wzdłuż kanału © Krasu
Miejscami woda wyrzuca na brzeg glony © Krasu
Z tego miejsca odpływa prom na drugą stronę kanału © Krasu
Zeeland © Krasu
Kierunkowskaz do skrzyżowania numer 19 oraz trasy dla lubiących wmordewind © Krasu
Cel dzisiejszej jazdy - miasteczko małe ale jakoś mnie nie urzekło, brak mu klimatu jak np w Tholen © Krasu
Wieża ciśnień © Krasu
Powrót drogami wiejskimi za numerkami. Niestety już nie było takiego wiatru który powinien pchać mnie s powrotem w plecy.



Dane wyjazdu:
50.21 km 8.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura min:
Temperatura max:
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kameleon

Greenspark de Zoom-Kalmthoutse Heide - powrót przez Belgie.

Sobota, 18 kwietnia 2015 · dodano: 25.04.2015 | Komentarze 0

Przyszedł weekend z ładną pogodą więc naturalnym odruchem była wycieczka rowerowa. Dziś zapuściłem się w okolice parku czy też rezerwatu przyrody na pograniczu holenderko-belgijskim pod zagadkową nazwą Park de Zoom-Kalmthoutse Heide. Jak się okazało są to bardzo fajne, zielone tereny. Jedyny problem to taki że są to tak naprawdę tereny wydmowe, co za tym idzie jest bardzo dużo piasku co nie sprzyja wycieczką rowerowym. Tym bardziej na rowerze z takimi cienkimi oponami. Nie obyło się więc bez prowadzenia. Teren parku jest dość rozległy jak na  małą Holandię. Dodatkowo tereny o ścisłej ochronie są ogrodzone drutem kolczastym i nie można tam wjechać, tylko chodzić szlakami pieszymi. Tak, w Holandii też są miejsca gdzie o dziwo nie można wjeżdżać rowerem. Dlatego chciałbym kiedyś wrócić tutaj na piechotę. Po drodze do rezerwatu wyhaczyłem w sklepie polską czekoladę! I jeśli się nie mylę to tańszą niż w Polsce, bo kosztowała 1,75 euro za 290gram....

Dzisiejsze paliwo © Krasu
Na początku droga zapowiadała się ciekawie © Krasu
Spotkałem też innych turystów - jazda konna jest tu bardzo popularna © Krasu
Spomiędzy drzew wyłaniały się urokliwe stawy/jeziorka © Krasu
Niektóre miejsca były wysuszone i opustoszałe © Krasu
Im głębiej w las, tym droga coraz bardziej przekształcała się w fajną ścieżkę © Krasu
Bezdrożami dotarłem do granicy z Belgią © Krasu
Kameleon dzielnie dawał sobie radę z dużą ilością piasku, troche przypominało to jazdę mtb tyle że nie było wielkich podjazdów © Krasu
Przybywało jednak coraz więcej piasku © Krasu
Uroki terenu wynagradzały trud wkładany w jazdę © Krasu
Jazda szybko jednak przekształciła się w pchanie roweru poprzez piach © Krasu
Bardzo ciekawe tereny dla kogoś kto pochodzi z pogórza, tęskno jednak za starą poczciwą Brzanką! © Krasu
Wróciłem przez Belgię, zahaczając o sklep gdzie znalazłem chleb podobny do polskiego. Pieczywo tutaj jest po prostu okropne. Jak wracam do Polski to najbardziej smakuje mi "suchy" chleb czy bułki. Czasami jem też tureckie placki drożdżowe, które nawet mi smakują a nie są takie nadmuchane jak tutejsze bułki czy chleb.

Rolnictwo w Holandi ruszyło pełną parą © Krasu
Rolnictwo w Niderlandach jest bardzo dobrze rozwinięte. Na moim polu nawet połowę tego opryskiwacza by się nie zmieściło ;P © Krasu




Dane wyjazdu:
73.90 km 35.00 km teren
04:14 h 17.46 km/h:
Maks. pr.:58.00 km/h
Temperatura min:16.0
Temperatura max: 28
Podjazdy: m
Kalorie: 2298 kcal
Rower:K r o s s

Liwocz

Niedziela, 7 września 2014 · dodano: 08.09.2014 | Komentarze 0

Liwocz zółtym z Brzanki w 3 osobowym składzie. Opis póxniej.


Dane wyjazdu:
331.10 km 1.00 km teren
15:07 h 21.90 km/h:
Maks. pr.:52.50 km/h
Temperatura min:4.0
Temperatura max:
Podjazdy:510 m
Kalorie: 1038 kcal
Rower:K r o s s

Sandomierz nad Wisłą.

Piątek, 29 sierpnia 2014 · dodano: 30.08.2014 | Komentarze 1

Taką dłuższą wycieczkę planowałem już dawno. W tamtym roku jakoś tak zleciało że się nie wybrałem. Dlatego jak się nadarzyła okazja w tym roku, to długo się nie zastanawiałem. Czemu Sandomierz ? Chciałem zobaczyć z rowerowego siodełka trochę Polski tej bardziej równej. Uwielbiam góry i moje pogórze dlatego głównie po nich jeżdżę. A Sandomierz był akurat w takiej odległości że wychodziło około 300km co było moim celem, a dodatkowo to  bardzo piękne królewskie miasto.
Sandomierz nad Wisłą © Krasu
Pogoda na dzisiaj miała być. I była. Wstaję o 5 rano, śniadanie itp, reszta pakowania i wyjeżdżam dopiero przed 6. O masakra jakie zimno, wyjechałem w bluzie ale zaraz na 1 przystanku ubieram też wiatrówkę. Dobrze że wziąłem, a nie zdecydowałem jechać się bez bagażu. Temperatura koło 3 może 4 stopni celcjusza. Jedzie się trochę sztywno, dopiero za Tuchowem podjazd mocniejszy to i cieplej się zrobiło. Jadę na Pleśną, potem do Tarnowa i prosto na Mościce. Niebo czyściutkie, nie licząc smogu z Azotów. Do Żabna droga dość ruchliwa, potem odbijam w kierunku Borusowej gdzie nie ma mostu tylko prom. Droga bardziej boczna to ruch znikomy i jedzie się wyśmienicie. Przed samą Wisłą odbijam w kierunku Szczucina. Lekki wiaterek w plecy, po prostu się płynie. W Szczucinie pierwszy postój, zjadam jakieś  drożdżówki, ściągam ciepłe ciuchy i już na krótko ruszam dalej. Zaraz za miastem most na Wiśle i wjeżdżam w województwo Świętokrzyskie! Tu mnie jeszcze nie było.
Most na Wiśle za Szczucinem © Krasu
Zaraz za moastem uciekam z teh ruchliwej drogi i w pobliżu Wisły, poprzez polskie wsie jadę spokojnie w kierunku Sandomierza. Drogi w bardzo dobrym stanie, ruch znikomy, wiejskie klimaty - po prostu super. Myślałem jedynie że będę mieć więcej okazji do oglądania Wisły, jednak wały odbierały mi tą przyjemność i tylko w kilku miejscach pokazuje mi się nasza Wisełka.
Wisełka © Krasu
Niektóre wioski mają bardzo fajne nazwy. Na mapie w oczy żuciła mi się Warszawa ale jakoś przez nią jednak nie jechałem. Ale np przez Szwagrów ;)
Szwagrów, tylko ilu ? © Krasu
Dość długo jadę przez sady. Głównie z jabłkami, ale jakoś nie mam ochoty ich jeść. Podejrzanie wielkie i duuużo na tych jabłonkach. Do Sandomierza dojeżdżam około 14. Plątam się trochę po mieście. Rzeczywiście bardzo piękne miasto, do tego czuć taki klimat starego miasta. Zamawiam kebaba, którym w miarę sobie pojadłem, tylko że znalazłem w nim kość. Także kebab z mięsem z kurczaka to kiepsko. Odpoczynek na rynku i trzeba powoli wracać bo do domu daleko.Zdjęcia kiepskiej jakości bo miałem tylko telefon ze sobą.
Sandomierz nad Wisłą - poczta © Krasu
Sandomierz nad Wisłą © Krasu
Sandomierz nad Wisłą © Krasu
Sandomierz nad Wisłą © Krasu
Sandomierz nad Wisłą © Krasu
Powrót już nie taki przyjemny. Więcej jadę głównymi drogami. Za Tarnobrzegiem kawałek fajnej drogi dla rowerów ale potem kończy się nad jeziorem i dalej muszę jechać dwupasmową wisłostradą.. tragedia. Przed Mielcem jedzie mi się tragicznie wśród tych tirów. Wyprzedza mnie ciężarówka z przyczepą na centymetry, jak sie okazuje "Lka". No ja pierdziele, siadam na przystanku i szukam objazdu. Skręcam znowu na wioski i jadę dużo dłuższą drogą ale znowu przyjemnie, bez tirów i rozpędzonych osobówek. Dojeżdżam do Mielca i zaczyna robić się ciemno.
Przerwa w Radomyślu Wielkim © Krasu

Ubieram kamizelkę odblaskową, którą kupiłem na stacji bo oczywiście zapomniałem zabrać z domu. Do Radomyśla Wielkiego jadę główną drogą, ruch już trochę mniejszy, da się przeżyć. Droga zaczyna się ciągnąć, mało sił. Średnia spada coraz bardziej. W drugą stronę jechałem koło 30km/h, teraz już ledwo między 15 a 20. Odbijam w stronę Jodłówki-Wałki. A tam niespodzianka zamknięta droga pod torami. Na szczęście rowerem da się przejechać i jestem niedługo koło "czwórki". To już prawie w domu. Jeszcze tylko kilka tych nieszczęsnych podjazdów przed Tuchowem. W Zalasowej lekki kryzys, ledwo jadę. Za to jak już zjechałem do Tuchowa to wstąpiły we mnie nowe siły. Kilkanaście minut po północy dojeżdżam do domu. Padnięty ale szczęśliwy z powodu wykręcenia nowej życiówki!


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura min:
Temperatura max:
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:K r o s s

Alpy 2014

Niedziela, 17 sierpnia 2014 · dodano: 31.08.2014 | Komentarze 0

 

Już od dłuższego czasu chodziła mi po głowie myśl aby pojechać na jakąś dłuższą wycieczkę rowerem. Zapakować sakwy i po prostu pojechać w nieznane. Czytając różne relacje z wypraw zazdrościłem ludziom takiej frajdy, przy okazji dowiadując się wielu ciekawych rzeczy. Widziałem wiele zdjęć z różnych zakątków świata. Zawsze ciągnęło mnie w górki, mając do wyboru dojazd do jakiegoś miejsca przeważnie wybierałem trasę przez górki, chociaż można było dojechać tam łatwiej i szybciej. Dlatego w mojej głowie zagnieździł się pomysł aby jechać rowerem w Alpy. Chodziły też myśli aby pojechać w ciepłe Bałkany i Chorwację czy też spróbować swoich sił w Karpatach na trasie Trans fogarskiej. Jednak Alpy to Alpy, najwyższe góry w Europie warto byłoby zobaczyć chociaż cząstkę nich. Przeglądając różne mapy, próbując zaplanować jakoś trasę kilka miejsc przykuło moją uwagę. Szczególnie Großglockner Hochalpenstraße ze swoją przełęczą Hochtor (2504m n.p.m.) i punktem widokowym Edelweissspitze kilkadziesiąt metrów wyższym. Podobno to najwyżej położona droga w Alpach Austryjackich, zresztą bardzo popularna i płatna dla aut i motocykli. Ale za piękne widoki warto zapłacić, rowerzyści natomiast płacą swoim trudem i potem. Nie przepadam za wielkimi aglomeracjami ale będąc już w pobliżu warto byłoby wstąpić do Wiednia i Bratysławy. Słyszałem również że wzdłuż Dunaju jest bardzo fajna trasa rowerowa, ciągnąca się aż do morza czarnego. Postanowiłem więc wykorzystać fragment tej trasy i tak oto w głowie narodził się wstępny plan trasy. Szkoda było mi czasu na jazdę po już znanych mi dobrze terenach także niektóre odcinki postanowiłem podjechać pociągiem. Plan był taki aby zacząć jechać w Nowym Sączu, do przejścia granicznego z Piwniczną, potem do Popradu. Stamtąd pociągiem do Bratysławy i już całkiem przesiąść się na rower. Do Wiednia trasą naddunajską i potem dalej tą trasą w stronę Linz, gdzie odbić w dolinę rzeki Traun poprzez jedno z tzw. jezior Salzburkich (Traunsee). Pokonać przełęcz i dostać się do doliny rzeki Salzach. Poprzez Bischofhofen dostać się do Großglockner Hochalpenstraße a następnie wrócić południową częścią Austrii do Bratysławy skąd zapakować się w pociąg do Popradu i wrócić podobnie jak zaczynałem. Do końca nie wiedziałem czy będę mieć czas na taką wycieczkę, dlatego jak się okazało że mogę jechać to na szybko się spakowałem. Wielu rzeczy nie zdążyłem przygotować i kupić. Miałem ze sobą tylko dwie mapy samochodowe w niezbyt dokładnej skali tj. mapę Słowacji i Austrii. Ale taka okazja mogła się nie powtórzyć, także trochę na wariackich papierach ale pojechałem! Co z tego wyszło można przeczytać w tej relacji, zapraszam!

Lavanda di Venzone

Linki do poszczególnych dni relacji:

Dzień 1 - Europejskie żule.
Dzień 2 - Bratysława.
Dzień 3 - Wiedeń - zagubione pranie.
Dzień 4 – Donauradweg – kurczak jest wielce OK!
Dzień 5 - Doliną rzeki Traun – szmaragdowa woda.
Dzień 6 - Deszcze niespokojne.
Dzień 7 - Ręcznik zdrajca!
Dzień 8 - "D-day".
Dzień 9 - Bonus słoweńsko-włoski.
Dzień 10 - Home, sweet home.




Dane wyjazdu:
88.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura min:
Temperatura max:
Podjazdy:140 m
Kalorie: kcal
Rower:K r o s s

Dzień 10 – Home, sweet home.

Sobota, 16 sierpnia 2014 · dodano: 18.01.2015 | Komentarze 0

Nad ranem zwijam swoje tobołki i pakuję się do pociągu. Rower ma miejscówkę całkiem gdzie indziej niż ja, w innym wagonie całkiem. Ale udaje mi się go zapakować do mojego wagonu i konduktor spoko nic nie narzeka tylko podbija miejscówkę. Takim oto sposobem opuszczam Alpy. Nie powiem bo dały mi w kość, szczególnie tą pogodą. Ale to kolejny powód by tu wrócić i zmierzyć się z nimi jeszcze raz!

Villach – stacja kolejowa © Krasu

Po drodze do Wiednia dosiada do mnie pewien szwajcar. Bardzo wygadany gość. Przez kilka godzin wiedziałem o nim więcej niż o nie jednym znajomym. Jest podobno fotografem, jeździ z różne zakątki naszego globu i fotografuje. Najbardziej przyciąga go las tropikalny. Z tego co opowiadał to był już chyba na wszystkich kontynentach. Po pewnym czasie męczy mnie już ta rozmowa, bo chciałbym w spokoju rzucić ostatni raz okiem na Alpy. W Wiedniu wita mnie znowu piękna pogoda. Mam problem z wydostaniem się na ścieżkę naddunajską, którą chce dotrzeć do Bratysławy i jeszcze dziś wsiąść do pociągu do Popradu. Dobrze że miasto nie było jeszcze tak zakorkowane. Jakoś udaje mi się w końcu trafić na właściwą drogę, co nie było takie proste, bo nie miałem planu Wiednia i jechałem na azymut. Znaną mi już ścieżką pociskam ile tylko mam sił. Dopadłem nawet jednego gościa na szosówce i trzymałem się niego ile tylko mogłem. Nigdy tak szybko nie jeździłem na rowerze z sakwami. No ale nie chciałem się spóźnić na pociąg. Wyczerpany do reszty wpadam do centrum Bratysławy i prosto na dworzec kolejowy, mój pociąg odjechał 10 minut temu… No nic następny jest za 2 godziny, trudno. Zjem przynajmniej jakiś dobry kebab. A tu zonk, dziś sobota to Turki mają pozamykane.
Wiedeń – zawsze piękny © Krasu

Pociągiem dojeżdżam do Popradu. Jest już późno ale jest jeszcze jeden pociąg do Starej Lubovnej. Czekam na stacji i robie się coraz bardziej zaniepokojony. Z wszystkich stron coraz więcej schodzi się cyganów. Targają ze sobą tobołki pełne jakiś śmieci. Dzieci żebrzą o kasę. Wszyscy brudni i śmierdzący. Mam dziwne przeczucie że czekają na ten sam pociąg. Na stacji jest niby policja, ale widać że się ich boją. Ktoś tam do nich mówi żeby zrobili z nimi porządek, ale policjanci raczej się po prostu zmywają. I się nie mylę. W przedziale dla podróżnych z większym bagażem jestem ja, mój rower, jakiś 2 Słowaków i całe stado cyganów, którzy piją, w karty grają i generalnie śmierdzą. To mi się trafiła przejażdżka w środku nocy. Po trochę wysiadają na pobliskich stacjach. Dojeżdżam szczęśliwie do mojej stacji, a tam czeka na mnie już moje Szczęście i odwozi mnie bezpiecznie do domu.


Dzień 9 - Bonus słoweńsko-włoski.,

Dane wyjazdu:
96.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura min:
Temperatura max:
Podjazdy:1580 m
Kalorie: kcal
Rower:K r o s s

Dzień 9 – Bonus słoweńsko-włoski.

Piątek, 15 sierpnia 2014 · dodano: 18.01.2015 | Komentarze 0

Pierwszy pociąg odjeżdża jeszcze przed 5, także długo nie pospałem. Szybki zakup biletu w automacie i pakuję się do podstawionego pociągu. Trochę ciężko zapakować taki zestaw do pociągu ale jakoś daję rade. Sprawnie dojeżdżamy do Villach, tam mam mieć przesiadkę do Wiednia na stacje Meidling, bo główny dworzec jest w remoncie. Sprawdzam pociągi i już zaraz podjeżdża piękny szybki pociąg. Rozglądam się za przedziałem dla rowerów ale nie widzę. Pytam konduktora gdzie jest przedział dla rowerów. I tu szczęka mi opada. Okazuje się że ten pociąg nie zabiera rowerów a następny zabierający rowery jest jutro rano… Bo jest tylko jeden pociąg z rana który zabiera rowery i trzeba wykupić wcześniej miejscówkę na rower. No to jestem w kropce. Bilet na dziś kupiony za grube eurasy (kolej w Austri jest bardzo droga, za bilet z Lienz do Wiednia zapłaciłem ponad 70 euro), a tu nie pojadę. W okienku kasy dopytuję się o wszystko. Okazuje się że jest popołudniu pociąg co zabiera rowery ale na inny dworzec do Wiednia. Tylko że on będzie we Wiedniu całkiem wieczorem co jest dla mnie bez sensu. Nie zamierzam przecież spać w hotelu. Ani to podjechać dziś kilka stacji bo bilet i tak kupiony, ani to czekać na pociąg do jutra. Studiuje mapę i oto jest pomysł! Kupuję miejscówkę na rower na jutrzejszy poranny pociąg i jadę za miasto.
W porannym pociągu © Krasu

Z rana centrum Villach jest opustoszałe © Krasu

Mam problem ze znalezieniem odpowiedniej wylotówki, ale z pomocą miejscowych jakoś się udaje. Niestety wszystkie sklepy są pozamykane bo dziś święto, a ja kiepsko stoję z prowiantem. Postanowiłem spróbować się z jeszcze jedną przełęczą i pojechać do Słowenii. Gdy już wyjechałem z miasta znalazłem świetną miejscówkę na śniadanko, na ławeczkach koło kapliczki, do słoneczka. Aż nie chciało się jechać dalej, ale przełęcz czeka. I to nie byle jaka, może nie jakoś strasznie wysoka bo tylko 1073m n.p.m. za to nadrabia nachyleniem. Stoją nawet znaki aby zredukować bieg w aucie na jedynkę. Zapowiada się ciekawie. I jest! To był zdecydowanie najbardziej stromy podjazd jaki w życiu jechałem. W nogach czułem piekło, jakby mi wszystkie mięśnie przypalali na ogniu. Ale nie, nie będę przecież prowadzić, nie od tego mam rower. Co kilka metrów staję. Ciężko jest ruszyć, czasami wręcz ściąga mnie w dół. W końcu jest, widzę tablicę z nazwą przełęczy, co zwiastuje koniec mordęgi. Na przełęczy jest muzeum wojskowe, jakieś bunkry z czasów wojny. Niestety nie mam na zwiedzanie czasu i jadę dalej. Wita mnie Słowenia. Zjeżdżam do doliny i skręcam w kierunku Włoch. Tak, właśnie jadę do Włoch! Po drodze widzę kierunkowskaz na „Planicę”. Wąska dróżka prowadząca w głąb doliny. Czy to możliwe żeby to była ta Planica słynna z mamucich skoczni ? No nic, trzeba to koniecznie sprawdzić. Odbijam w dolinę i po kilku kilometrach dojeżdżam pod skocznie. Tam nie ma nic, żadnych sklepów, hoteli, skrzyżowań. No po prostu nic, tylko jeden sklepik z pamiątkami i piękne skocznie. Na jednej z nich trwa jakiś trening. Największa jest w przebudowie. Rozkładam kuchenkę gazową i gotuję obiad w Planicy pod skocznią :D

Pogoda trochę się poprawia © Krasu

Stromy podjazd na przełęcz © Krasu

Kolejna zdobyta przełęcz © Krasu

Slovenija, tutaj mnie jeszcze nie było © Krasu

U nas siano się kopiło, tutaj wieszają pod dachem na przewiewie © Krasu

Kompleks skoczni narciarskich w Planicy © Krasu

Wracam do głównej drogi i kontynuuję podróż na zachód. Bardzo szybko dojeżdżam do granicy. Tak udało się, zajechałem rowerem do Włoch! Po przekroczeniu granicy jakby inna rzeczywistość. Budynki i domostwa w takich sielankowych kolorach. Takie opustoszałe wioski w górach. Jakby czas się tutaj zatrzymał. A z drugiej strony bardzo dobre ścieżki rowerowe i przykład kunsztu inżynierów, którzy w tak trudnym terenie przeprowadzili autostradę i linię kolejową. Dojeżdżam do włoskiego miasteczka Tarvisio, trasa rowerowa wiedzie nad miastem, całe miasto zbudowane jakby na stoku góry. Nagle z nieba leje się strumieniami, ulewa jak nie wiem co. Chowam się pod krzakami ale niewiele to daje. Jak szybko przyszła, tak szybko i odeszła. Kręcę się chwile po mieście. Trafiam akurat na jakiś festyn. Pełno kramów z chałupniczymi wyrobami, tradycyjne jedzenie, po prostu znowu sielanka. Czuć jakiś taki fajny klimat, jest dopiero po południu a wszyscy zrelaksowani, śmiejący się, cieszący życiem. Pięknie.

Buongiorno Italia © Krasu

Okiennica z serduchem © Krasu

Infrastruktura we Włoszech © Krasu

Tarvisio… © Krasu

….wita mnie ulewą © Krasu

Ciekawe czy by się zamienili rowerami zemną ? © Krasu

Oj zjadłby takiego chleba © Krasu

Domowe robótki © Krasu

Jakoś tak przyjemnie w tych Włoszech, jak w domu. Ale niestety czas nagli. Nie mogę się spóźnić na poranny pociąg do Wiednia. Odnajduję ścieżkę rowerową prowadzącą powrotem do Villach, tym razem bezpośrednio do Austrii. Po drodze spotykam Antonio, który jedzie ze swoich rodzinnych stron do Polski, a konkretnie do Auschwitz. Chociaż Antonio nie zna chyba ani jednego słowa po angielsku, to na migi się jakoś dogadujemy. Jedziemy razem aż do granicy. Tam łapie nas znowu ulewa. Chwile czekamy ale Antonio stwierdza, że jedzie bo musi jeszcze znaleźć jakiś hostel w Villach. Ja postanawiam przeczekać deszcz. Gdy trochę odpuściło jadę dalej. Niestety potem znowu ulewa. Już mi wszystko jedno i tak jestem przemoczony. Jadę w deszczu na stację kolejową w Villach. Tam upatrzyłem sobie wcześniej fajną miejscówkę, w oddzielonej poczekalni. Suszę rzeczy i czekam na poranny pociąg. Gdy wieczorem rozkładają się do spania inni podróżni, ja robie to samo. Karimata i śpiwór na ziemię i miejscówka jak w hotelu. Oprócz mnie nocuję tutaj pewnie z kilkanaście osób z plecakami i śpiworami. Jedni przychodzą, inni odchodzą. Coś cały czas się dzieje.

Antonio jedzie do Auschwitz © Krasu

Dzień 8 - "D-day", Dzień 10 - Home, sweet home.