Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi krasu z wioski Golanka. Mam przejechane 23890.85 kilometrów w tym 1779.10 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.07 km/h i jest mi z tym dobrze.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy krasu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Długie Wycieczki

Dystans całkowity:5098.76 km (w terenie 700.30 km; 13.73%)
Czas w ruchu:241:52
Średnia prędkość:18.23 km/h
Maksymalna prędkość:64.50 km/h
Suma podjazdów:28725 m
Maks. tętno maksymalne:45 (22 %)
Suma kalorii:112811 kcal
Liczba aktywności:49
Średnio na aktywność:104.06 km i 6h 02m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
148.60 km 0.00 km teren
07:47 h 19.09 km/h:
Maks. pr.:52.50 km/h
Temperatura min:14.0
Temperatura max: 25
Podjazdy:1080 m
Kalorie: 4377 kcal
Rower:K r o s s

Slovakia 2013 - Dzień 3 - Long way back to home.

Sobota, 1 czerwca 2013 · dodano: 11.06.2013 | Komentarze 0

Bardzo dobrze mi się spało, chociaż łóżko polowe się poprzedzielało bo było bardzo stare. Po śniadanku i kawce ruszam w drogę. Przed domem dostrzegam nawet rowerowy kwietnik! Przed Preszowem trochę źle skręcam, nie jest łatwo nawigować się mapą samochodową i używać bocznych dróżek, no ale nadrabiam tylko ze 2 kilometry w stronę centrum po czym wycofuję się na właściwą drogę w stronę Sarysów gdzie produkują część słowackich piw. Pogoda niestety się psuje. Całe szczęście że nie leje, chociaż czasami jadę mokra drogą czyli niedawno padało. W pewnym momencie słychać straszny tupot i zza górki wybiega stado pędzących koni. W pierwszej chwili się przestraszyłem ale zaraz zauważyłem że cała górka w koło jest ogrodzona, chociaż to ogrodzenie bardzo niskie i tylko jakieś taśmy, no ale może były pod prądem. Droga do granicy trochę się ciągnie, oczywiście górki nie odstępują mnie na krok, tak trzymać.

Rowerowy akcent w ogrodzie © Krasu

Ruiny zamku Sariskiego © Krasu

Tutaj warzą miedzy innymi poczciwego Smadnego Mnicha © Krasu

Pędzące stado koni © Krasu

Słowackie krajobrazy © Krasu

Już "prawie" w domu © Krasu

Na granicy targ, teraz odwrotnie od dawnych czasów Słowacy kupują u nas. Zaczyna mi mozolnie iść jazda ale mam zamiar dojechać tego dnia do domu. Niestety gdzieś na dołku pęka mi szprycha, chociaż wcale tego nie zauważyłem, zobaczyłem tylko że coś mi się koło scentrowało a dopiero w domu lepiej wypatrzyłem co i jak bo nigdzie mi się nie wkręciła szprycha. W Muszynie robie przerwę koło źródła wapienne, gotuję coś na ciepło i w drogę na lody do Krynicy! W Krynicy popłatałem się trochę po deptaku, zjadłem lody, odpocząłem i zaczynam ostatni większy podjazd tego dnia pod krzyżówkę. Przy samym końcu podjazdu zaczyna trochę padać, zatrzymuję się na przystanku i ubieram wiatrówkę. Przy okazji wypijam Złotego Bazanta zakupionego jeszcze na Słowacji, oczywiście bezalkoholowego, który jednak smakuje jak prawdziwe piwo. Jak to z Krzyżówki super zjazd prawie aż do Grybowa, ale niestety przed Grybowem łapie mnie ulewa, przeczekuje na przystanku. Do Bobowej pogoda jakoś wytrzymuje ale zanosi się już całkiem i zaczyna mrzyć. Potem już trochę leje ale postanawiam już jechać do domu nie czekać bo mam względnie niedaleko a wszędzie się zaniosło. Dojeżdżam do domu trochę mokry, mega zmęczony i bardzo zadowolony z przebytej trasy. Jak się okazało tutaj lało cały dzień, czyli w gruncie rzeczy pogoda mi się bardzo udała. Od razu pakuje się na długą kąpiel, o tak tego mi było trzeba!
Źródło Wapienne - woda lepsza w niż niejednej "mineralce" ze sklepu © Krasu

Krynica Zdrój © Krasu

Krynica Zdrój © Krasu



Dane wyjazdu:
122.20 km 0.00 km teren
07:37 h 16.04 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura min:13.0
Temperatura max: 36
Podjazdy:1390 m
Kalorie: 3599 kcal
Rower:K r o s s

Slovakia 2013 - Dzień 2 - Esencja Słowacji.

Piątek, 31 maja 2013 · dodano: 11.06.2013 | Komentarze 0

Rano wstaję, wystawiam nos za namiot i nie pada. To dobry znak, robię śniadanko, pakuję wszystko i wyruszam w trasę. Na początek kilka podjazdów, o dziwo bardzo dużo polskich tirów, jakieś 80% tirów z rejestracją PL. Drogę remontują a miejscami to jest więcej dziur niż dobrej drogi. Całe szczęście nie wieje tak strasznie z rana. Po drodze mijam ruiny zamku Cicava, mam ochotę wdrapać się na górę ale czas goni i robię tylko kilka zdjęć i jadę dalej. Dojeżdżam do miejscowości Vranov nad Topl’ou, tam trochę błądzę, zahaczam o coś w stylu rynku. Robię zapasy w lidlu i pytam o drogę, aż w końcu udaje mi się znaleźć odpowiedni wyjazd z miasta, prosto na góry Slańsko – Tokajskie.
Vodna nadrz Velka Domasa © Krasu


Cicavianska panna © Krasu

Tablica przy ruinach © Krasu

W centrum Vranov nad Topl’ou © Krasu


Po wyjeździe z miasta krajobraz zaczyna robić się coraz ciekawszy. Widać że droga prowadzi wprost w góry. Po drodze mijam slumsy rumuńskie, niestety to dość częsty widok we wschodniej Słowacji, syf takie że szok i wszędzie pełno dzieci. Domy zrobione z czego się tylko da, widywałem nawet jakieś lepianki z błota. Za miastem mijam też jakąś fabrykę i kamieniołom, po czym już drogą w lesie wspinam się cały czas w górę. Po drodze mijam piękną wioskę, tereny cudowne, droga pnie się serpentynami. Na asfalcie zaznaczone kilometry do przełęczy i doping dla kolarzy „makaj”.

W stronę gór © Krasu

Tereny przemysłowe © Krasu

Rumuńskie slumsy © Krasu

Wszędobylskie dzieci © Krasu

Piękna górska trasa © Krasu

W dole wioska przez którą przejeżdżałem chwilę wcześniej © Krasu

Makaj! już tylko 500m! © Krasu

Na przełęczy Herlianske Sedlo - 660 m n.p.m. ( w nogach czułem jakby było grubo ponad 1000m ) © Krasu

Niestety droga po przełęczy się psuje, dużo dziur i węższa szosa. Zjeżdżam do gejzera w Herl’anach ale niestety do następnego wybuchu jest ponad 2 godziny także nie czekam. Zamieniam tylko kilka słów z jakimś Słowakiem, jak sie okazuje mają tam jakieś sympozjum z uczelni.
Słowackie krajobrazy © Krasu

Do wybuchu gejzeru jeszcze ze 2 godziny © Krasu

Koło gejzeru w Harl'anach © Krasu

Pogoda znacznie się poprawia, wychodzi Słońce które jest już zemną do końca dnia. Piękne tereny, koło drogi dużo dzikich róż i drzew sadzonych w jednakowych odległościach do siebie, chyba jabłoni lub jakiś owocowych, po prostu bajka. Przejeżdżam koło lotniska jakiegoś, chyba jakiś aeroklub bo to tylko trawiaste lotnisko i widzę na polu ledwie jeden szybowiec tylko. Do samych Koszyc teren bardzo interwałowy, ciągle pod górkę i z górki. Jeszcze przed miastem robię postój na podładowanie energii, zjadam jakąś zupkę chińską, najgorsza jaką w życiu jadłem.. coś zrobione na Tajwanie… pomidorowa która nawet koloru nie miała czerwonego.. boli mnie potem po niej brzuch… Podczas kuchcenia powoli schodzą się dzieciaki rumuńskie. Niby nieśmiałe z czasem bawią się coraz bliżej, aż w końcu podkopują dziurawą piłkę nawet pod mój rower. Na szczęście to już gdy mam wszystko popakowane i jadę dalej.
Słowackie krajo.brazy © Krasu

Uwaga na samoloty! © Krasu

Red Bullowski samolot na emeryturze © Krasu



Po kilku górkach w końcu ukazują się Koszyce, bardzo ładnie umiejscowione miasto. Niestety trudno mi wjechać do niego, musze najpierw kawałek jechać dwupasmówką, no masakra jaki ruch jak się źle jedzie. Przerzucam się potem na chodnik. Wstępuje do lidla koło dworca, rower zostawiam już w środku i proszę ochroniarza o przypilnowanie po angielsku, wygląda jakby nic nie zrozumiał ale mina poważna i „Ok, ok”. Po zrobieniu zakupów dziękuję za przypilnowanie i spadam do centrum. Tam mi się bardzo podoba, ładna katedra, piękna główna ulica, fontanna lejąca wodę w rytm muzyki, fontanna z kamieni ze znakami zodiaków. Ogólnie bardzo dobre wrażenie robią na mnie Koszyce. Spotykam też policję na rowerach! Wyjeżdżając z miasta mija mnie cała plejada zabytkowych aut z czasów „Mafi” gry która bardzo lubiałem. Co chwila przystaję i robie zdjęcia coraz to innym zabytkom. Klimatu dodają stroje kierowców i pasażerów, przeważnie w starym stylu.
Zaciekawiony chłopczyk z przebitą piłką © Krasu

Bawiące się rumuńskie dzieciaki © Krasu

Panorama Koszyc © Krasu

Graffiti w Koszycach © Krasu

Koszyce miastem kultury © Krasu

Główna ulica w Koszycach © Krasu

Katedra w centrum © Krasu

Policja patroluje na rowerach © Krasu

Fontanna w rytm muzyki, z tył budynek teatru © Krasu

Centrum Koszyc © Krasu

Centrum Koszyc © Krasu

Zabytkowe samochody © Krasu

Przodek Formuły 1 © Krasu

Zabytkowe samochody © Krasu


Po wyjeździe z miasta kieruję się w stronę Preszowa, omijam jednak główną drogą I strasznymi “zadupiami” jadę do celu szukając po drodze miejsca na nockę. Teren staję się coraz bardziej lesisty a ja coraz bardziej zmęczony także pytam jednej pani w ogródku o rozbicie namiotu, ta jednak nie wie i każe się pytać męża. Ten jednak nie pozwala to jadę dalej. Znajduję fajną miejscówkę po drugiej stronie rzeki, koło domków kempingowych które prawie wszystkie pozamykane. Ale jednak stwierdzam że jadę dalej bo nie wiadomo co by było jakby akurat ktoś do niego przyjechał. Dostaję ochoty do jazdy i naparzam jeszcze z godzinę, słonko fajnie świeci, tereny dalej górkowate ale coraz więcej łąk. W przedostatniej wiosce przed Preszowem pytam pani koszącej trawnik o rozbicie namiotu. I tym razem strzał w dziesiątkę, pani Anna mówi trochę po Polsku, wszystko ładnie pięknie nawet mam zaproszenie do domu spać jednak wybieram opcje rozbicia się na tyłach. Robię sobie kolacje, pani opowiada mi całą historię życia, rodziny i męża, bardzo sympatyczni ludzie. Wieczorem idę się umyć do domu a z rana czeka na mnie kawka i śniadanie. Dostaję nawet łóżko polowe do namiotu coby mi było miękko, a w nocy pilnują mnie dwa psy. Po prostu prawdziwa gościnność.
W ogrodzie u pani Anny © Krasu



Dane wyjazdu:
121.70 km 2.00 km teren
06:50 h 17.81 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Temperatura min:15.0
Temperatura max: 38
Podjazdy:1020 m
Kalorie: 3562 kcal
Rower:K r o s s

Slovakia 2013 - Dzień 1 - Z burzami w kotka i myszkę.

Czwartek, 30 maja 2013 · dodano: 05.06.2013 | Komentarze 1

Ten wyjazd od początku stał pod wielkim znakiem zapytania. Jak to w mojej robocie nigdy wcześniej nie mogę nic zaplanować bo nie wiadomo czy dostanę wolne. Tak było i tym razem, na dodatek miałem drugą zmianę w środę i dopiero wtedy się dowiedziałem że jednak będę mieć wolny piątek. Na szczęście przygotowałem się w razie „W” z rana i zrobiłem zakupy. Niestety prognozy pogody też nie były najlepsze a ja miałem zamiar spać pod namiotem. No ale nic wstaję w czwartek po 5, patrzę nie leje no to się zbieram. Koło szóstej jestem prawie gotowy prowadzę tylko poszukiwania zamknięcia do roweru.. z 15 min szukam i nie znajduje, biorę jakieś inne stare.. Pierwszy raz jadę aż tak obładowanym rowerem, oprócz sakw jeszcze namiot, karimata, śpiwór, kuchenka, garczki, jedzenie... no po prostu tir się zrobił. Całkiem inny środek ciężkości trzeba uważać nawet jak się prowadzi.
Rowerowy "TIR" © Krasu

Ale jedzie się całkiem dobrze, jak tylko rozpędzi się tego kloca to już potem jedzie. Niestety długo się nie cieszę „dobra” pogoda bo już po pierwszym podjeździe do Turzy zaczyna padać, z początku trochę tylko, to ubieram wiatrówkę ale potem już całkiem się rozpadało i rozgrzmiało. Ulewa że hej. Także po 10km przejechanych siedzę pewnie z godzinę na przystanku w Moszczenicy. „cudny” start podróży. No ale w końcu burza przechodzi, podjeżdżam w Gorlicach do kościoła bo to Boże ciało w końcu. Msza szybciutko 35 min a nie to co u nas godzinę piętnaście. Potem mknę już w kierunku Koniecznej. Po drodze pierwszy poważniejszy podjazd na przełęcz Małastowską ale idzie dobrze. A potem fajowy zjazd serpentynami, niestety nie za szybko bo jeszcze „tir” nie wyczuty tak dobrze.
Serpentyny z przełęczy Małastowskiej © Krasu

Za przełęczą piękne tereny, mało zamieszkany Beskid Niski, bardzo lubię te strony. Dojeżdżam do granicy gdzie oczywiście obowiązkowa fota przy tablicy „Słowacja”. Za granica dalej tragedia z drogą… pierwszy odcinek to masakra jakaś, chyba go już remontują z czwarty rok. Odkąd zacząłem jeździć coś więcej na rowerze i pierwszy raz tam pojechałem to ciągle jest tam armagedon i niby remont. Po Słowacji nawiguję się tylko mapą samochodową o skali 1:250 000, dlatego też na pierwsze „kwiatki” długo nie musze czekać. W Becherovie chcę skręcić w boczną drogę żeby sobie zrobić skrót i ominąć bardziej ruchliwą drogę. Droga ta okazuje się kamienista i wypłukana przez wodę… może z 30 lat temu był tu asfalt a teraz stoi tylko znak „A11” dziurawa droga, a tam raczej czasem droga przerywa dziury. No ale nic podjechałem już trochę to się nie będę wracać. Na górze przełęczy fajne widoki, po zjeździe na dół do wioski już fajny asfalt chociaż na mapie droga zaznaczona tak samo.
Beskid Niski © Krasu

Obowiązkowa fota z tablicą państwa © Krasu

Wieczny remont © Krasu

Skrót koło "PGRu" © Krasu

Słowacki Beskid Niski © Krasu

Malunki na wejściu do kościoła © Krasu

W wiosce w dolinie bardzo ładne malunki na wejściu do kościoła, tak do ożywiają. Po zjeździe do drogi głównej zaczyna się impreza, czyli przechodzą burze. O ile dobrze pamiętam to 3 burze w tym dwie z ulewami i gradem a trzecia z samym deszczem. Na szczęście przy tej trasie są dobre przystanki autobusowe i gdy tylko zbliża się kolejna to przeczekuje pod wiatami. W stropkvoie jest fajne muzeum wojenne, niestety wszystko jest mokre tak jak i moje buty wiec strzelam tylko fotki z daleka. Coraz bardziej daje się we znaki trasa i wiatr ciągle wiejący w twarz. Powoli trzeba się rozglądać za jakimś miejscem do rozbicia.
Wiaty idealnie nadaja się na przeczekanie burzy © Krasu

Muzeum wojenne w Svidniku © Krasu

Svidnik - muzeum © Krasu

Cerkiew w Svidniku © Krasu


Postanawiam jednak zgodnie z planem dojechać do zalewu „Vel’ka Domasa” i tam poszukać jakiegoś ustronnego miejsca. Przed samym zalewem mijam fajne bagna. Koło zalewu zaczynam rozglądać się za dobrym miejscem, niestety wszędzie mokro po burzach, całe szczęście że nie leje. W pewnym momencie pokazuję się stary kościół, od razu wydaje mi się odpowiednim miejscem na schowanie się przed nieporządanymi oczami. Kiedyś gdy zalewano tą wioskę ludzie chcieli zostawić kościół i zbudowano wał z kamieni. Niestety grunt i tak zaczął się zapadać a kościół pękać wiec zbudowali nowy. Teraz miedzy kościołem a wałem jest idealne miejsce na rozbicie się, równiutko, wał chroni przed wiatrem a kościół zasłania drogę, a schody to dobra kuchnia. Rozbijam namiot i gotują żarełko. Jestem bardzo zmęczony, przysypiam jeszcze za widoku. W nocy niestety się rozlewa znowu, leje z pół nocy ale namiot daje rade. Drugie pół nocy znowu wieje i trzęsie mi strasznie namiotem. Jak na pierwsza noc na dziko nie jest tak źle tylko pogoda daje w dupę nie daje mi się wyspać.
Mokradła © Krasu

Prawie "uratowany" kosciół © Krasu

Obozowisko na noc © Krasu



Dane wyjazdu:
109.30 km 20.00 km teren
05:30 h 19.87 km/h:
Maks. pr.:58.00 km/h
Temperatura min:14.0
Temperatura max: 30
Podjazdy:1160 m
Kalorie: 3331 kcal
Rower:K r o s s

3-05-2013 Z prądem i pod prąd.

Piątek, 3 maja 2013 · dodano: 08.05.2013 | Komentarze 3

Rajd rowerowy z „prądem i pod prąd” to rajd rowerowy na orientację na terenach gmin Ciężkowice, Zakliczyn, Pleśna i Wojnicz. Wypatrzyłem go gdzieś na necie podczas sprawdzania programu festiwalu 3maj się zdrów. Jako że to bliskie mi tereny t zapisałem się bez zastanawiania. Pogoda z rana nie napawała optymizmem. Pojechałem do Cieżkowic trochę wcześniej, w biurze zawodów dostałem roadbooka i mapy. O 10:00 przewidziano start, do tego czasu zapisanych było około 60 osób. Rajd klasyfikowany był w 2 kategoriach indywidualnej oraz drużynowej, przy czym grupowa chyba maksymalnie do 5 osób. Na początku pogoda nijaka ale szybko się wypogodziło. Na pierwszy rzut zrobiłem podjazd do domu rekolekcyjnego a potem już uciekłem z Ciężkowic kierując się do chaty pod Wałem w gminie Pleśna. To dość ostry podjazd na górę Wał, przy punkcie spotykam zawodnika z Ciężkowic. Obraliśmy podobną taktykę czyli najpierw punkty kontrolne najbardziej oddalone z większą ilością punktów do zdobycia. Kolega wyjeżdża pierwszy ale kilka kilometrów dalej zatrzymuje się na skrzyżowaniu sprawdzić drogę i go mijam, jadę fajnym zjazdem do Pleśnej, tam odbijam do Batylowej gdzie w gospodarstwie agroturystycznym jest kolejny PK. Wracając od niego widzę wspomnianego rowerzystę i pokazuję mu dobrą drogę bo skręcił za wcześnie. Z Pleśnej główna drogą do Rzuchowej, skąd czerwonym pieszym do mostu na Dunajcu. Po czym kieruję się bocznymi drogami do Wojnicza, tam inkasuje PK przy restauracji i jadę zielonym szlakiem rowerowym w kierunku Biadolin Radłowskich. W oddali zaczyna coś grzmieć. Zajeżdżam do Biadolin i nie widzę PK, pytam jakieś dziewczynki na rowerach, te podprowadzają mnie kawałek i pokazują „Klisiówke” jak się okazało była źle zaznaczona na roadbooku, jakieś pół kilometra za bardzo na południe. No nic trzeba szybko wracać bo wiszą ciemne chmury i grzmi, daje susa przez łąkę do zielonego szlaku rowerowego i wracam na Wojnicz. Przy hurtowni Biedronki dopada mnie burza, na szczęście to tylko jakaś boczna chmura, przeczekałem chwile pod mostem pod A4 i jadę dalej. Z Wojnicza do Zakliczyna jadę główną drogą, dopada mnie mały kryzys mam w nogach z 70 km a jeszcze nie robiłem odpoczynku. Jakoś dojeżdżam do rynku w Zakliczynie gdzie robię dłuższa przerwę z popasem. Za chwilę przyjeżdża ten sam kolega, pogadamy chwile i jadę na kolejny PK do „Ziołowej Doliny”. Stamtąd czarnym szlakiem pieszym przez Budzyń do Jastrzębi na ranczo gdzie jest kolejny PK. Potem szybki zjazd i koło wyciągu jadę do uroczyska na „Jamna”. Tam dostaję wodę bo już nie mam co pić.. trochę wody poszło mi na chłodzenie hamulców bo mam coś źle ustawione i po rozgrzaniu same hamowały… Z uroczyska jadę leśna drogą na Jamną, po chwili podjeżdżania zaczyna lać i grzmieć, deszcz przeradza się w ulewę, jest ciemno prawie jak w nocy. Pioruny zaczynają szaleć po pobliskich drzewach, z góry schodzą jacyś turyści. Droga przeradza się w urwisty potok, schodzimy wszyscy schronić się w młode świerki. Tam dopada nas gradobicie, całe szczęście świerki hamują impet gradu i dostajemy tylko lekko po głowach. Siedzimy tam dość długo aż w końcu deszcz robi się trochę mniejszy. Jestem przemoczony dogłębnie, widząc urwisty potok zamiast drogi postanawiam jednak się wycofać z podjazdu na Jamną i wrócić do doliny. Po drodze zgarniam jeszcze 3 punkty kontrolne, w agroturystyce Jarenka, dworku Paderewskiego w Kąśnej Dolnej skąd „jadę” pieszym na Ranczo za zagórzu. Słychać ze straszaki ciągle jeżdżą mają pełne ręce roboty walczą z podtopieniami i syfem na drogach który naniosło. Miejscami ciężko przejechać przez główną drogę bo z 20cm świeżego błota z kamieniami naniosło. Na mecie rajdu melduję się około godziny 16:40, cały mokry i z rękami zziębniętymi dziwnie wyglądającymi ;) Mojemu koledze udało się burze przeczekać pod wiatą i potem podjechał na Jamną, na metę wpada 2 min przed 17 :D Pomimo że ja miałem zrobiony dom rekolekcyjny i ranczo na zagórzu to wygrywa zemną o 2pkt czyli wystarczyłoby mi podjechać na tą Jamną bo tam do zgarnięcia było 4pkt, byłem już w połowie ale trudno przegrałem również z pogodą. Tak czy siak 2 miejsce bardzo dobre, pierwszy raz startowałem w jakichkolwiek zawodach. Dzień później było wręczenie nagród, dostałem kilka ciekawych rzeczy rowerowych, fajny bidon z koszykiem, pompkę, torbę na kierownicę, rękawiczki rowerowe, oświetlenie rowerowe, odblaski, filiżankę i nie pamiętam co tam jeszcze było, no i oczywiście dyplom. Może za rok będzie bardziej z Prądem niż pod prąd na Jamną. Poniżej przybliżona trasa rajdu.


Dane wyjazdu:
44.00 km 30.80 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura min:
Temperatura max:
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Różne

25/26-02-2013 - Hiszpania - Dzień 3 - Costa Brava

Poniedziałek, 25 lutego 2013 · dodano: 11.03.2013 | Komentarze 2

Wstajemy z samego rana aby zdążyć na wschód słońca nad morzem. Dzień zaczynamy od pieszej wędrówki po klifach i porcie. Dzień wcześniej upatrzyliśmy sobie świetne miejsce do oglądania wschodu słońca na wielkim klifie. Strasznie zimno z rana, siedzimy dość długo i niestety pogoda znowu psota nam figla i zamiast słońca mamy chmurki. Udaje się jedynie zrobić kilka fotek trochę później już w zatoczce koło portu.
Wschód słońca - Costa Brava. © Krasu

Nasz Hostel mieścił się zaraz koło „zamku”, jakby się wydawało ale jak się okazało to był po prostu kościół.
Kościół przypominający zamek. © Krasu

Z naszej miejscówki na wschód słońca mamy takie widoczki.
Poszarpane wybrzeże w Sant Feliu de Guixols. © Krasu

Jest tak zimno że Bena stosuje najnowszy krzyk mody, izolacyjną miniówkę ;)
Najnowsza kolekcja prosto z Hiszpani. © Krasu

Zmarznięci oczekiwaniem postanawiamy się co nieco poruszać i pozwiedzać port oraz przespacerować się nadmorskim szlakiem.
Port w Sant Feliu. © Krasu

Łódka w stylu retro. © Krasu

Luksusowe jachty w porcie. © Krasu

Zatoka portowa. © Krasu

Nadmorski szlak po klifach, pełen pieknych widoków. © Krasu

Dla takich widoków warto sie pomęczyć. © Krasu

Nasza miejscówka na śniadanie. © Krasu

Nasza wędrówkę kończymy w małej zatoczce, gdzie znajdujemy dużo muszli i różnych części jakby rafy koralowej. Najfajniejsze znalezisko to szczypce kraba ;) Mimo takiego zimna widzimy kilku nurków. Musimy wracać na śniadanie do Hostelu i potem w droge już rowerami powrotem do Girony.
Zatoka skarbów. © Krasu

Śniadanie bardzo smaczne, pieczywo oczywiście podgrzane jak wszystko tam w Hiszpani. Dostajemy baaardzo smaczny sok pomarańczowy do śniadania, który kupujemy potem też na wieczór. Niestety do domu nie wzięliśmy bo nie było go na lotnisku.
Śniadanie jemy z takimi widoczkami za oknem. © Krasu

Po śniadaniu zwijamy się z Hostelu i jedziemy pożegnać się z wybrzeżem. Na odchodne dostajemy piękną pogodę, ciepłe słonce. Nie chce się ruszać tyłka ale trochę kilometrów jeszcze przed nami.
Pożegnanie z Morzem Śródziemnym. © Krasu

Sesja na skałkach. © Krasu

Ostatnie fotki i w droge. © Krasu

Costa Brava - Sant Feliu de Guixols. © Krasu

Costa Brava - Sant Feliu de Guixols. © Krasu

Wracamy tą samą drogą co przyjechaliśmy, nie ma wiec żadnych problemów z nawigacją oraz nie mamy towarzystwa blaszaków. Po drodze mijamy ciekawe hotele i budynki. Ostatnie spojrzenie z górki na morze i już ruszamy całą parą żeby zdążyć oddać rowery przed zamknięciem sklepu. Jedzie się nawet dobrze i szybko, Bena nadaje tempo :D Daje o sobie znać ból tyłka, po zimie tyłek nie przyzwyczajony a do tego ciężki plecak. Po około trzech czwartych trasy robimy postój i gotujemy coś ciepłego. Z nową dawką energii atakujemy ostatnie 10km, niestety zaraz przed Gironą łapie nas śnieg… pomimo że temperatura na plusie. Postanawiamy dojechać bez przeczekiwania bo chmura dość duża i zimno nam. Niestety śnieg przechodzi w gesty deszcz i mokniemy. O ile kurtki wodoszczelne dają radę to spodnie zwykłe i przemakamy, marzniemy. Jakoś dajemy radę dojechać do sklepu gdzie oddajemy rowery i przecznicę dalej mamy hostel.
Jeden z Hoteli na Costa Brava. © Krasu

Hiszpańskie trasy rowerowe. © Krasu

Udaje się też pstryknąć kilak marko. © Krasu

Akcenty rowerowe widac tam wszędzie, nawet mają swego rodzaju pomniki. © Krasu

Wieczorem idziemy na miasto na jakieś zakupy, coby popróbować tutejszych specjałów. Kupujemy pyszny sok pomarańczowy i kilka browarów na spróbowanie. Jak się okazuje jedno z kupionych „piw” jabłkowych to nie piwo tylko Cedra czyli sfermentowany sok jabłkowy ;P
Testujemy miejscowe trunki. © Krasu

Następnego dnia wstajemy rano na śniadanko, w cenie hotelu i do tego w formie bufetu także najedliśmy się do syta. Po czym idziemy na miasto żeby na spokojnie zobaczyć Girone. Zwiedzamy stare żydowskie miasto, katedrę i mury obronne. Czas szybko leci i musimy się zwijać wymeldować z Hostelu. Po drodze wstępujemy pokupić pamiątki i idziemy na dworzec autobusowy. Odjeżdżamy na lotnisko, kończy się wycieczka. Cała na pełnym gazie także jesteśmy wycieńczeni. Na pożegnanie mamy piękne widoki z samolotu na wybrzeże. Bena idzie spać a mi nie pozwalają zasnąć piękne widoki na Alpy. Może jeszcze kiedyś tu wrócimy bo 4 dni to zdecydowanie za mało!
Girona - stare miasto. © Krasu

Girona - stare miasto. © Krasu

Girona © Krasu

Krasu w Gironie. © Krasu

Ostatnie widoki z Girony. © Krasu

Ostatnie spojrzenia na Costa Brava © Krasu

Alpy - szkod że tylko z samolotu... © Krasu

Słońce zachodzi - wzejdzie już w Polsce. © Krasu

Costa Brava 2013. © Krasu


Dane wyjazdu:
50.00 km 35.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura min:
Temperatura max:
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Różne

24-02-2013 - Hiszpania - Dzień 2 - Costa Brava, Sant Feliu de Guixols.

Niedziela, 24 lutego 2013 · dodano: 09.03.2013 | Komentarze 0

Tak dobrze się spało że ni jak nie chciało się rano wstawać. Ale koniec końców wstajemy, jemy śniadanie z Laurą i Danim po czym pakujemy manatki. Rowery ze schowka zwozimy windą. Swoją drogą Dani ma masę fajnych rzeczy u siebie tam w tym pomieszczeniu, od kilku rowerów począwszy na sprzęcie górskim skończywszy. Dostaliśmy nawet nabój do naszej kuchenki żebyśmy nie musieli szukać w niedziele po sklepach, co mogłoby być problemem bo tam wszystko pozamykane w niedziele. Dzień rozpoczyna się pięknym słońcem, jakież to miłe uczucie poczuć go po kilku szarych miesiącach w Polsce. Co prawda jest zimno bo trafiliśmy na jeden z najzimniejszych weekendów tej zimy. Ale to i tak jest koło 10 stopni ciepła, do słońca dużo cieplej ale znowu wiatr przeszywa zimnem. Pierwsze kilometry przez miasto ale ścieżką rowerową jedzie się dobrze, do tego ruch prawie zerowy chociaż jest już grubo po 9.
Wyruszamy w kierunku wybreża Costa Brava. © Krasu

Krajobraz w porównaniu do Polski zmienił się drastycznie, u nas kupa śniegu i ciągle padało go więcej, tutaj zielona jak na wiosnę. Za zadanie mieliśmy dziś dojechać na wybrzeże Costa Brava, do miejscowości San Feliu de Guixols. Całość trasy prowadzi ścieżką „Greenway”, czyli trasą rowerową stworzoną ze starej linii kolei wąskotorowej. Już zaraz na początku zagadaliśmy się i źle skręcamy w odnogę prowadzącą do klasztoru. Trafia się naprawdę ostry podjazd i w połowie robimy przepakowanie plecaka Beny na mój bagażnik. Gdy wyjeżdżamy na górkę orientujemy się że coś jest nie tak bo dawno nie widzieliśmy żadnych oznaczeń. Postanawiam wrócić się do ostatniego oznaczenia, Bena zostaje i czeka na znak ode mnie. Zjeżdżam całkiem z górki na sam dół, odnajduje dobrą drogę i dzwonie po Bena ale…. Jej telefon dzwoni w plecaku na moim bagażniku ;P No to w tył zwrot i jeszcze raz robię podjazd w jak najszybszym tempie. Dobra zaprawa z samego rana ;p Zjeżdżamy razem i już ostrożniej pilnujemy ścieżki. Od głównej trasy są różne odnogi prowadzące do ciekawych miejsc, my chcemy jak najszybciej zobaczyć Morze Śródziemne więc odpuszczamy sobie wszystkie dodatki.
Bardzo przyjemna trasa rowerowa, praktycznie całkowicie odizolowana od ruchu samochodowego. © Krasu

W miejscach dawnych stacji kolejowych zrobiono miejsca na odpoczynek, można coś zjeść i odpocząć. Dodatkowo w niektórych mieści się informacja turystyczna. My jesteśmy całkiem poza sezonem wiec tłumów nie ma, jednak mija nas dużo rowerzystów, prawie każdy z uśmiechem na twarzy i „ola” na ustach ;)
Ciufa. © Krasu

Nawet jeśli trasa przebiega przez jakieś miasteczko to jest wyznaczona osobna ścieżka rowerowa, do tego bardzo dobrze oznaczona. Kultura kierowców jest całkowicie inna od tej w Polsce. Dojeżdżając do przejazdu rowerowego każdy ustąpi Ci pierwszeństwa, nawet jak jesteś kilka metrów od przejścia to już się zatrzymują i czekają aż przejedziesz . Oj chciałbym kiedyś doczekać takiej kultury w Polsce.
Sciezka rowerowa w Hiszpani. © Krasu

Costa Brava coraz bliżej. © Krasu

Llagostera - jedna z malowniczych miejscowości na naszej trasie. © Krasu

Po ponad połowie planowanych kilometrów dzisiejszego dnia, robimy sobie dłuższa przerwie i gotujemy obiadek. Podczas takiej wycieczki nawet zupki chińskie smakują wyśmienicie ;)
Obiadowa przerwa. © Krasu

Ja coś pichce, nie za czesty widok ;) © Krasu

Testy samowyzwalacza. © Krasu

Po odpoczynku ruszamy dalej. Ostatnie 10km do morza ciągnie się dłużej niż cała wcześniejsza trasa, za każdym zakrętem wypatrujemy morza a to jeszcze dalej i dalej. Jakaś masakra po prostu, zakrzywienie czasoprzestrzeni. Na każdym kroku można spotkać oczywiście palmy, są tam bardzo popularne jak u nas tuje. Moją uwagę przykuły też drzewa o białej korze, nie wiem co to za gatunek ale jechało się miedzy nimi elegancko.
Palmy na środku skrzyżowania. © Krasu

Greenways. © Krasu

Kwitnąca Hiszpania. © Krasu

Luty w Hiszpani. © Krasu

Co jakiś czas możemy zobaczyć piękne wille, otoczone ogromnymi ogrodami albo posiadłościami. Czasami ni stąd ni z owąd stoi piękna brama jakby do pola, dopiero po wpatrzeniu się można dostrzec daleko w oddali wielkie wille do których ta droga prowadzi.
"Hawira" © Krasu

Gdy docieramy do znaku z miejscowością Sant Feliu to morze musi być już blisko.. Jednak trasa poprowadzona trochę okrężnie i dalej meczy nas psychicznie gdzie to morze!
Sant Feliu de Guixols, miejscowośc docelowa. © Krasu

W końcu ukazuje sie nam piękny widok na Morze Środziemne. Zmęczeni ale bardzo zadowoleni kierujemy się nad zatokę i szukamy naszego hostelu. Po odpoczynku i kąpieli idziemy na wieczorny spacerek.
Pierwszy widok na morze. Jesteśmy prawie u celu. © Krasu

Krasu nad Morzem Środziemnym - w czapce ;P © Krasu

Sant Feliu de Guixols nocą. © Krasu

Co ciekawe można tam kupić sobie łódkę czy tam jacht po prostu wchodząc do salonu jak z autami. Problem tylko w tym ze ceny tych lepszych są tak kosmiczne że nie wystarczyłoby wygrać kilka razy w totka…
Salon z łódkami. © Krasu


Dane wyjazdu:
90.70 km 12.00 km teren
04:40 h 19.44 km/h:
Maks. pr.:64.50 km/h
Temperatura min:5.0
Temperatura max: 30
Podjazdy: m
Kalorie: 2868 kcal
Rower:K r o s s

20-10-2012 Jaworze (882 m n.p.m.) – Góry Grybowskie

Sobota, 20 października 2012 · dodano: 21.10.2012 | Komentarze 4

Wypad na Jaworze chodził mi po głowie już drugi rok, jednak nigdy jakoś nie doszedł do skutku bo zawsze coś innego się wkroiło. Na ten weekend zapowiadano piękną pogodę także stwierdziłem że w końcu trzeba się ruszyć na to Jaworze bo aż wstyd. Wyjazd przed 7 także jeszcze bardzo zimno. Dawno nie jeździłem z plecakiem bo albo sakwa labo krótkie wypady terenowe. Trochę się odzwyczaiłem od plecaka i ciążył, tym bardziej ze wiozłem potem w nim spodnie i 2 polary. Dojazd do Grybowa pod znakiem mgieł, zero widoków ale fajny nastrój. W Grybowie krótka przerwa, wizyta na cmentarzu wojskowym oraz zakupy coby uzupełnić kalorie. Z Grybowa zielonym szlakiem pieszym na Jaworze, z początku drogami polnymi i leśnymi, potem kawałek wybetonowanej drogi. Po zjechaniu z niej szlak skręca w las i ostro pod górę, tam niestety nie daję rady i miejscami prowadzę, forma nie ta a i nie spuściłem powietrza z opon to przyczepność kiepska. W końcu jednak udaje się wjechać na sam szczyt, tam podziwianie widoków z wieży a potem półgodzinna drzemka na ławeczce do słonka, po prostu cudownie ciepło jak na tą porę roku. W międzyczasie odnajduję skrzynkę z GC, jest to moja setna znaleziona. Przed zjazdem spuszczam trochę powietrza z opon, wracam szlakiem niebieskim do Ptaszkowej. Super się zjeżdża, praktycznie wszystko zjechane tylko w jednym miejscu kilka metrów „sprowadzam” a raczej zjeżdżam z rowerem jak na nartach bo wyślizgana glina od wywózki drewna na dodatek strasznie mokro. W Ptaszkowej ogarnięcie się z błota, uzupełnienie cieśnienia w oponkach i jazda od domu przez Krużlowa. Pierwszy raz tą drogą, w jednym miejscu nowy asfalt i bardzo stromo z górki, bez pedałowania i przyjmowania aerodynamicznej pozycji mam 64,5 km/h. Bardzo szybko dojeżdżam do Wilczysk i już standardową drogą do domu. Pogoda wymarzona, oby jeszcze więcej było takich weekendów tej jesieni.
Z wieży widkowej widoki cudowne na beskidy i tatry. © Krasu

Poranne mgły, tempretura tylko minimalnie ponad 0. © Krasu

Cmentarz wojskowy numer 130 w Grybowie. © Krasu

Dom z pieknym widokie mna Jaworze oraz beskidy. © Krasu

Charakterystyczna góra chełm. © Krasu

Jaworze - cel dzisiejszej wycieczki. © Krasu

Powoli pojawiają się widoczki na Beskid Niski i Sądecki. © Krasu

Przerwa, miejscami nie daje rady jechać trzeba prowadzić. © Krasu

W lesie piekna jesień, na zboczu góry tor jak dla saneczkarstwa, tylko za burtą urwisko ;) © Krasu

Wieża widokowa na Jaworzu. © Krasu

Tatry w oddali. © Krasu

Widoków ciąg dalszy. © Krasu

Sanktuarium oraz stary kościół w Krużlowej. © Krasu


Dane wyjazdu:
189.20 km 0.00 km teren
08:36 h 22.00 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Temperatura min:14.0
Temperatura max: 25
Podjazdy:1450 m
Kalorie: 5630 kcal
Rower:K r o s s

Tatry 2012 - Dzień3.

Sobota, 21 lipca 2012 · dodano: 26.07.2012 | Komentarze 1

Nad ranem słychać było ulewę. Nie zapowiadało się wiec za fajnie. Wstajemy coś przed 8 a na polu lekko leje. No ale nic pakujemy manatki, jemy śniadanie i w drogę. Rano mały ruch także szybko przejeżdżamy Zakopane i drogą Oswalda Balzera kierujemy się w stronę Słowacji. Ciągle trochę leje nie jedzie się za przyjemnie. Sama droga bardzo fajna, dużo serpentyn i podjazdów. Niestety widoki kiepskie bo pogoda do dupy.
Zakopane z drogi Oswalda Balzera - pogoda kicha. © Krasu

Koło przejścia granicznego w Łysej Polanie zaczyna się fajny szlak doliną Białej Wody, niestety brak czasu aby go przejechać, może innym razem. Pierwsze kilometry na Słowacji witają nas nowiutkim asfaltem. Po kilku podjazdach zaczyna się największy zjazd tego dnia, dobre kilka kilometrów ponad 40 km/h bez pedałowania, wszystko fajnie tylko zimno – ledwie 14 stopni i mokro.
Przejście graniczne w Łysej Polanie. © Krasu

Zatrzymujemy się przy początku drogi rowerowej. Tutaj małe śniadanko, rozgrzanie mięsni i dalej w drogę. Pierwszy raz w życiu miałem okazję jechać taką fajną ścieżką rowerową. Całe 10 kilosów aż do Spiskiej Beli droga miodzie, całkiem poza szosa, spokój, masa boćków na polach, po prostu bajka.
Cyklotrasy na Słowacji. © Krasu

Droga rowerowe na słowacji - miodzio. © Krasu

Wielka szkoda że pogoda deszczowa bo ominęło nas masa pięknych widoków na tatry wysokie. Koło południa gdy zjechaliśmy już niżej temperatura podskoczyła, przestało padać zaczęło się fajnie jechać w stronę Polski. Z drogi widać zamek w Starej Lobovnej, jednak nie mamy czasu żeby podjechać i zwiedzić.
Stara Lubovna - zamek nad miastem. © Krasu

Po południu dojeżdżamy do granicy z Polską w Leluchowie. Napędza nas myśl ciepłego obiadu w Muszynie. Ostatnio zraziliśmy się tam do pizzy, wiec bierzemy schaba w jakiejś restauracji. Nawet smaczny ale mały w porównaniu z tym co jedliśmy w zakopcu. Długo nie siedzimy bo czekają najlepsze lody na świecie w Krynicy. Taka pogoda wiec o dziwo kolejki nie ma. Tutaj dłuższy postój, jeszcze ciepłą kawka i ruszamy na ostatni większy podjazd tej wycieczki czyli Krzyżówkę. W trakcie smaruje jeszcze łańcuch bo mnie wkurza że tak na sucho mi skrzypi ;P O dziwo podjazd poszedł nawet gładko chodź tyle km w nogach, potem zjazd z Krzyżówki aż do Grybowa to jak zwykle bajka bez hamulców :D Już na spokojnie do samego domu, w którym jestem coś koło 20. W domu czekają na mnie sakwy, który przyszły w dzień wyjazdu…
Żegnamy słowackie krajobarzy. © Krasu


/

Dane wyjazdu:
41.60 km 14.00 km teren
02:50 h 14.68 km/h:
Maks. pr.:42.50 km/h
Temperatura min:17.0
Temperatura max: 31
Podjazdy:730 m
Kalorie: 1237 kcal
Rower:K r o s s

Tatry 2012 - dzień 2.

Piątek, 20 lipca 2012 · dodano: 25.07.2012 | Komentarze 1

Drugi dzień z założenia to odpoczynek przed i po, po dojeździe i przed powrotem. Ale oczywiście nie mogliśmy siedzieć bezczynnie. Mi chodziła po głowie myśl odwiedzenia doliny chochołowskiej rowerami, Konrad był bardziej za jakąś pieszą wycieczką w celu oszczędzania dupki, moja też już była porządnie odparzona ale jednak postanawiamy jechać rowerami. Śpimy długo, pewnie gdzieś do 9, z rana przez okno wspaniały widok na Giewont.

Poranny widok z okna kwatery. © Krasu


Po śniadaniu powoli zabieramy się jazdę, po drodze zakupy w sklepie. Na lekko bez bagaży to jednak jedzie się dużo lepiej. Widząc z drogi „drogę pod reglami” przejeżdżamy przez łąkę do niej, i kamienistą dróżką jedziemy kawałek. Potem znowu asfaltem na Kiry i do wylotu doliny Chochołowskiej. Dolina bardzo przyjemna do jazdy rowerem, no może w ostatniej jej części dużo wielkich kamieni ale jakoś na stojąco w celu oszczędzania zadka docieramy aż pod schronisko. Przeszkadza najbardziej duża ilość turystów, dzięki czemu jedzie się powoli bo trzeba cały czas uważać. Po drodze dużo tez rowerzystów, jednak pod samym schroniskiem tylko my na rowerach i niektórzy turyście są lekko zdziwieni nasza obecnością.
W dolinie Chochołowskiej. © Krasu

Schronisko w dolinie Chochołowskiej. © Krasu

Wracamy doliną do drogi, która jedziemy w kierunku zakopca do momentu wlotu do „drogi pod reglami” czyli czarny szlak którym jedziemy aż pod wielką krokiew. Jedzie się bardzo fajnie, tylko miejscami szlak trudny technicznie i w oponkach slickach lata mi rower jak tylko chce. Tak czy inaczej tego dnia mieliśmy trochę bardzo fajnej jazdy MTB. W samym zakopcu szukam kfc na Krupówkach, nie wiem czy zlikwidowali czy coś ale nie znalazłem a jeszcze w tamtym roku na pewno było. Także wracamy na kwaterę i udajemy się już na piechotę do pobliskiego „baru” gdzie bardzo sympatyczna rodzinka z babcią na czele robią domowe jedzenie, bardzo pyszne.
Wielka Krokiew. © Krasu


Ten wyjazd to pierwsze testy mojego kasku, kupiłem coś z Alpiny. Nie byłem nastawiony na konkretny model jakiejś firmy, po prostu zmierzyłem pewnie z 10 różnych i ten mi leżał najlepiej na głowie. W ogóle świetnie się spisał zapomniałem ze w ogóle mam go na głowie taki wygodny. Zobaczymy jak się będzie sprawować w jeździe po lasach i górkach.
Nowy nabytek. © Krasu


/

Dane wyjazdu:
174.40 km 7.00 km teren
08:59 h 19.41 km/h:
Maks. pr.:54.50 km/h
Temperatura min:15.0
Temperatura max: 35
Podjazdy:2070 m
Kalorie: 5209 kcal
Rower:K r o s s

Tatry 2012 - dzień 1

Czwartek, 19 lipca 2012 · dodano: 24.07.2012 | Komentarze 3

Pobudka 4:20, śniadanie jak zwykle płatki, niestety chyba mleko było nieświeże i mnie po nim bolał potem cały dzień brzuch. Niestety sakwy zamówione w cykloturze tydzień wcześniej jeszcze nie doszły i zapakowałem się w plecak, który jakimś cudem mocuję do bagażnika. Sprawdzenie wszystkiego jeszcze raz czy zapakowane i w drogę. O 5 jestem już po Konrada, który czeka na polu i jedziemy. Pierwsze kilometry bardzo mozolnie, jeszcze chyba śpimy. Grybów cały rozkopany, objazdy, robimy tam mała przerwie na moście bo idę do delikatesów skombinować jakieś śniadanie. Pierwszy podjazd pod Ptaszkową idzie nawet dobrze, myślałem że podjeżdżanie z takim bagażem będzie trudniejsze. Potem szybki zjazd aż do Nowego Sącza Jamnicy. Tam przez miasto bocznymi dróżkami za szlakiem rowerowym, w pewnym momencie ukazuje się piękny widok na Beskid Sądecki – pasmo Radziejowej.

Widoki na Beskid Sądecki z okolic Nowego Sącza. © Krasu


Jedziemy przez rondo za NS i mamy przyjemność użyć ścieżki rowerowej, oczywiście z kostki i zastraszająco długa, pewnie ze 30-40 metrów ;P W Starym Sączu na rynku krótki postój na śniadanie.

Rynek w Starym Sączu. © Krasu


Dalej jedziemy doliną Dunajca. Ruch dość duży także postanawiamy jechać drugą stroną Dunajca, bocznymi dróżkami.

Przejazd przez dunajec. © Krasu

Niestety fajna droga dość szybko się kończy, musimy się też trochę wrócić bo droga okazała się ślepa.
W dolinie Dunajca. © Krasu

W Krościenku nad Dunajcem odbijamy z głównej drogi i jedziemy w kierunku Szczawnicy. Tutaj na początku przełomu Dunajca dłuższa przerwa na jedzenie i regeneracje sił. Droga przełomem Dunajca to po prostu bajka, świetnie się jedzie, widoki cudowne, tylko na początku dużo ludzi potem już znośnie. To był chyba najfajniejszy odcinek trasy tego dnia, szkoda że to 100km od domu bo częściej bym tam zaglądał.
Przełom dunajca przez Pieniny - świetna trasa rowerowa. © Krasu

Jedzie się wyśmienicie także droga szybko mija i wylatujemy na Słowacji z drugiej strony przełomu. Tam ładny widok na 3 korony, omijamy czerwony klasztor bo tłumy. Zaczynają się powoli widoki na cel naszej podróży – tatry.
Trzy korony. © Krasu

Pierwsze widoki na tatry - cel podróży. © Krasu

Zmieniamy stronę Dunajca i wjeżdżamy do powrotem do Polski. Ponownie ładny widok na 3 korony z mostu.
Krasu podziwia widoki. © Krasu

Za Sromowcami dość ostry podjazd, za to potem świetny zjazd w stronę zapory. Wjeżdżamy na chwilę na zaporę w Niedzicy, kilka fotek z zamkiem w tle i szybko spadamy w kierunku Łapsze Niżne.
Zapora Czorsztyn, zamek w Niedzicy. © Krasu


Tutaj zaczyna się jeden z cięższych i dłuższych podjazdów tego dnia. Mozolnie pniemy się do góry, zmęczenie rekompensują piękne widoki na tatry.
Tatry coraz bliżej, widoki dodają sił. © Krasu

Wymęczeni zjeżdżamy w dół, myśleliśmy ze to najcięższy podjazd tego dnia, oj jak grubo się myliliśmy. Najgorszy okazał się podjazd w Bukowinie Tatrzańskiej, po którym była premia górska w tegorocznym Tour de Pologne. Aż musieliśmy zrobić sobie po drodze przerwkę bo po tylu kilometrach w nogach i z bagażami nie było sił psychofizycznych żeby to naraz podjechać ;) Jakoś dajemy rade i zjeżdżamy do Poronina, ostatni odcinek trasy to nie należąca do przyjemnych jazda zakopianką. Duży ruch, jeszcze przejazd pociągu przykorkował drogę.
Mina niewyraźna, na dzisiaj mi wystarczy ;P © Krasu

Schodzi nam chwilę poszukiwanie dogodnego noclegu, na początku proponują nam noclegi w zadupiach na górkach albo za wygórowane ceny. W końcu jednak lądujemy w bardzo fajnym miejscu na początku Kościeliska co będzie super bazą wypadową na drugi dzień jazdy. Niestety mają na kwaterę jakieś pół kilometra zaczyna lać, burza się rozszalała, dojeżdżamy lekko zmoknięci. Tyle kilosów i na ostatnim łapie nas taka burza…. Nic tylko się cieszyć że nie wcześniej :D

/